Amerykańska agencja prasowa Associated Press (AP) prognozuje, że polscy wioślarze przywiozą z igrzysk w Tokio cztery medale. Brałaby pani ten wynik w ciemno? Magdalena Fularczyk-Kozłowska: Z zamkniętymi oczami, a nawet skrępowana (śmiech). To bardzo dobra prognoza. Nie przypominam sobie, aby wtedy, gdy ja jeszcze startowałam, te przewidywania były aż tak optymistyczne. Świetnie. Jeżeli by się to sprawdziło, to będzie ogromny sukces całego środowiska. Bardzo mocno zaciskam kciuki za tak fenomenalny rezultat. Zawodnicy pewnie skakaliby pod sufit, gdyby się to udało. (...) Mnie akurat zawsze te prognozy uskrzydlały, bo gdy ktoś wymieniał mnie w gronie faworytów, to czułam się nieco zobowiązana, pewniejsza, ale to akurat pewnie indywidualna kwestia. AP wskazuje na złoto w czwórce mężczyzn, srebrne medale w czwórce podwójnej — zarówno panów, jak i pań — oraz brąz Mirosława Ziętarskiego i Mateusz Biskupa w dwójce podwójnej. A co podpowiada nos mistrzyni olimpijskiej? - Wiele będzie zależało od głowy. Czy te testy covidowe, czy różnego rodzaju obostrzenia mogą w pewnych sytuacjach wprowadzać jakąś nerwowość. Ktoś może tego po prostu nie unieść psychicznie. Ważne imprezy — jak igrzyska i mistrzostwa świata — wygrywa się często nie tylko przygotowaniem i fizycznością, ale głową. To która z naszych czterech najmocniejszych łódek ma największe szanse na medal? Są jacyś pewniacy? - Pewniacy? Nie ma czegoś takiego w sporcie. Bardzo mocne w mojej ocenie będą dziewczyny z czwórki podwójnej. W tej konkurencji uważam, że będzie medal. Nie obstawię koloru, bo zawsze to troszeczkę loteria. To jednak świadoma osada, która od kilku lat utrzymuje poziom światowy. (...) Osobiście wiem oraz widzę, jak rozwijali się i jak są zaangażowani Mirek Ziętarski i Mateusz Biskup. Zdradzę, że słyszałam doniesienia z COS w Wałczu, gdzie chłopaki pływali bardzo szybko. To trzeba teraz utrzymać. To młodzi fajni ludzie, twardo stąpający po ziemi. Oni wiedzą, po co są w Japonii. To moi zdaniem "pewniacy". Z całego serca życzę im medali. W mojej ocenie także liczyć się będą zawodnicy w czwórce długiej. Oni wiedzą, jak się wygrywa, bo byli mistrzami świata. Pojechali do Tokio ukoronować piękne, długie kariery. Chcą po latach treningów spełnić swoje marzenia. Te trzy osady w moim przekonaniu są w gronie ścisłych faworytów. Wzrost liczby zachorowań na koronawirusa w Tokio A jakaś pozytywna niespodzianka w naszej wioślarskiej kadrze? - Czekam na taką (śmiech). Bardzo kibicuję "lekkusom", czyli Arturowi Mikołajczewskiemu i Jerzemu Kowalskiemu. W dwójce podwójnej wagi lekkiej jest jednak tak ciasno, że najpierw najważniejsze jest dostanie się do finału. W nim mogą być pierwsi, ale i ostatni. Taka jest prawda. Jest pani smutno, że nie ma w kadrze olimpijskiej kobiecej dwójki? - Ogromnie smutno. Przykro się człowiekowi robi, bo wydawało się, że z Natalią, a wcześniej z Julią, zbudowałyśmy podwaliny, aby w Polsce była silna osada w tej konkurencji. A tu nawet nie było dwójki kobiecej przygotowanej na kwalifikacje olimpijskie. Co jednak zrobić? Nie przeskoczę tego. Mieszają się żal i smutek. Będzie pani zarywała noce i śledziła występy polskich wioślarzy? To stały punkt programu, którego nie może sobie pani odpuścić? - Nie wyobrażam sobie przespania igrzysk — pomimo różnicy czasu. Na pewno będę nastawiała budzik i śledziła wszystkie biegi. Będę je oglądała w nocy, bo dodatkowo dostałam propozycję bycia ekspertem w Onecie i Polsacie Sport, więc muszę być na bieżąco. Do tego jestem wielką fanką sportu. Dla mnie igrzyska to impreza wyjątkowa, wielkie święto. Na pewno rozmawia pani z przedstawicielami naszej kadry w Japonii i słyszy, jak to wygląda od środka. Ta cała sytuacja z epidemią, obostrzeniami, brakiem kibiców, czy ona nie zabije magii igrzysk? - To przykre, że kibiców nie będzie. Staram się zrozumieć organizatorów i gospodarzy, bo mają sytuację kryzysową z pandemią. (...) Jest jednak coś takiego, że kibice niosą. Na finiszu wioślarskim zawsze jest jeden hałas, który człowieka nakręca. Nie zawsze nawet wiedziałam, co tam kto krzyczy, ale to dodawało energii. (...) Nie chcę powiedzieć za mocno, ale będę to trochę takie smutne igrzyska. Jest gdzieś z tyłu pani głowy taka myśl, że można było jeszcze przeciągnąć karierę i powalczyć o start w Japonii, czy już tyle zrobiła pani dla polskiego sportu, że teraz powinni się wykazać następcy? - Swoje już w sporcie zrobiłam. Niech teraz męczą się i starają inni (śmiech). Nie żałuję swojej decyzji o zakończeniu karieru. Realizuję się już na innych polach — czy to w Fundacji Aktywnego Rozwoju, czy przy klubie Lotto Bydgostia. (...) Czasami gdzieś tam zobaczę mimo tego jakąś relację w mediach społecznościowych i wtedy jest myśl, że chciałoby się jeszcze to wszystko przeżyć. (...) Racjonalnie patrząc, nie dałabym jednak sobie rady. Jestem mamą, moje życie się zmieniło, a sport na najwyższym poziomie wymaga ogromnych wyrzeczeń. Nie byłoby mnie teraz na nie stać. Po prostu. Poza wioślarstwem będzie pani śledziła także inne dyscypliny w Tokio? - Jasne. Jestem kibicem z krwi i kości. Jara mnie to cały czas. Na pewno będę ściskała kciuki za naszych lekkoatletów. Bardzo kibicuję Anicie Włodarczyk, aby jej powrót się udał. Wierzę, że może znów przywieźć do Polski złoto. Mówiłam jej nawet, aby przed wylotem wpadła do mnie, dobrze się najadła, a wszystko potem się świetnie potoczy (śmiech). Będę też śledziła na pewno siatkówkę, kolarstwo, no i kajakarstwo. W końcu to koledzy z jednego ośrodka przygotowań w Wałczu. Lubię też nowinki, więc będę się przyglądała wchodzącym do programu dyscyplinom. Obejrzę na pewno transmisję ze wspinaczki sportowej. Spróbujmy zakończyć optymistyczną prognozą. Czy Polacy przywiozą z Tokio więcej medali niż z Londynu i Rio (11), a także więcej złotych niż z Brazylii, gdzie dwa razy grano Mazurka Dąbrowskiego? - Bardzo mocno w to wierzę. Są na to realne szanse, aby obie te liczby były wyższe. To nawet nie jest jakiś przesadny optymizm, ale realna ocena siły naszej kadry. No i ściskajmy wszyscy kciuki za te cztery medale w wiosłach. To byłby kosmos. (PAP) Rozmawiał Tomasz Więcławski