To scenariusz rodem z filmu science-fiction, ale ta historia oparta jest na twardych faktach. Jeszcze w ubiegłym roku Patryk Dobek był stuprocentowym 400-metrowcem biegającym przez płotki. Szukał jednak nowego bodźca, który pchnie jego karierę do przodu. Tak skrzyżowały się jego drogi z mającym mocną markę trenerem Królem, do którego sam przyszedł i zwrócił się z propozycją współpracy. Był listopad 2020 roku. A już 4 sierpnia 2021 roku napisał się nieprawdopodobny scenariusz. W finale biegu olimpijskiego w swojej nowej konkurencji, na 800 metrów, 27-latek z Osowa w gminie Karsin wdarł się na podium. Obłęd! Historia napisała się na naszych oczach, wszak jeszcze nigdy żaden Polak nie zdobył medalu igrzysk na tym dystansie. Na razie obaj są sobą zauroczeni, a współpraca układa się wzorowo. Spotkaliśmy się w wiosce olimpijskiej przy okazji specjalnie zorganizowanej konferencji. Trener Król, gdy odpowiadał Patryk, z dumą patrzył w jego stronę. Gdy zaś głos zabierał szkoleniowiec, można było odnieść wrażenie, że Dobek próbuje zapamiętać każde słowo, uważnie wsłuchując się w przekaz swojego mentora. Trener Król miał pod swoimi skrzydłami już takiego asa, jak wciąż aktualny mistrz Polski Paweł Czapiewski, a ostatnio przez wiele lat tworzył "medalodajny" duet z Adamem Kszczotem. Drogi obu panów formalnie rozeszły się przed dwoma laty po mistrzostwach świata w Dausze, a teraz Kszczota zabrakło na igrzyskach w Tokio. Z kolei Król znów ma w swoim skarbcu najprawdziwszy brylant. - Dobrze pamiętam, że już Paweł Czapiewski mógł wygrać igrzyska w Pekinie w 2008 roku, ale na trzy tygodnie na siłę wsadzili nas do Chin i Paweł psychicznie nie wytrzymał tego pobytu. Natomiast w przypadku Patryka system przygotowań, z mojego punktu widzenia, był idealny. Byliśmy w Zao Bodairze, na wysokości 1000 m n.p.m., gdzie lokalne władze stworzyły nam optymalne warunki. Między innymi właśnie te warunki, według mojej opinii, na tyle podbiły obecną tam również naszą sztafetę mieszaną 4x400 m, że w finale wygrali nawet z Amerykanami, z którymi teoretycznie byli bez szans - odparł Król, odpowiadając na pytanie dziennikarza Interii. Ów ośrodek, o którym mówi trener, jest położony w mieście Kaminoyama, oddalonym o około 400 km od Tokio. Zao Bodaira to narodowa wioska treningowa, która jest przystosowany do uprawiania sportów właśnie na dużych wysokościach. Miejsce jest pożądane przez wielu wybitnych zagranicznych sportowców. Największe problemy podczas trzech biegów na igrzyskach Dobek przeszedł w eliminacjach, które były dla niego bardzo trudne. Ostatecznie zapewnił sobie tzw. dużą kwalifikację, ale ten bieg sporo go kosztował. - Trener na pewno mnie "zjedzie", bo nie wypełniłem planu, który był założony. Z pewnością nie jest zadowolony, bo mówił, że mam wygrać. Niestety ułożyło się inaczej i miałem trochę szczęścia - przyznawał nasz zawodnik. Dziś trener Król zdradził więcej szczegółów na temat założeń i swoich oczekiwań. Przede wszystkim zastrzegł, że Patryk został przez niego przygotowany na turniejowe bieganie, co ma fundamentalne znaczenie dla całościowych ocen. - Mój sposób trenowania jest taki, że zawodnik pierwsze biegi powinien przechodzić na zasadzie kolejnych rozgrzewek, tak aby być przygotowanym do coraz wyższego tempa. Gdyby było inaczej, jego trzeci, czyli finałowy bieg, na pewno nie byłby na takim poziomie, jak mieliśmy okazję oglądać - stwierdził trener. I kontynuował: - Rzeczywiście pierwszy bieg, i Patryk wie o tym, nie był najlepszy. Popełnił kilka błędów, na szczęście udało mu się awansować, ale był bardzo zmęczony. Z drugiej strony to zmęczenie jakby go zbudowało, wszedł na wyższy pułap i każdy kolejny bieg już był lepszy. Szkoleniowiec twierdzi, że naprawdę niewiele zabrakło, a Dobek jeszcze bardziej uszczęśliwiłby ich obu oraz całą sportową Polskę. Sam zawodnik też zdążył już przyznać, że jego radość na mecie mieszała się z pewnym niedosytem, co wynikało właśnie z faktu, że widział szansę na srebrny krążek. Król potwierdził słowa podopiecznego, choć poszedł jeszcze o krok dalej. - Gdyby nie zawodnik z Australii, to Patryk mógł walczyć o najwyższe trofeum. Na nieco ponad 100 metrów przed metą wstrzymał atak i właśnie te ułamki sekundy zdecydowały o końcowym rezultacie. Brązowy medal to i tak niesamowity sukces, ale był moment, gdy wydawało mi się, że jest w stanie nawet wygrać - podkreślił. Pytanie o wskazanie różnic między Dobkiem i Kszczotem wprawiło trenera w lekkie zakłopotanie, ale po rozgrzewkowym: "ma inną głowę" zdecydował się udzielić obszerniejszej odpowiedzi. - Adam był niesamowitym talentem i czapki z głów przed jego osiągnięciami, przecież trzy razy był ze mną mistrzem Europy i ma medale mistrzostw świata. Był wybitnym zawodnikiem, a jego umiejętności walki w końcówce znakomite. Natomiast Patryk bardziej lubi słuchać. Może dlatego, że uczy się konkurencji, a Adam przyszedł do mnie już jako bardzo dobry zawodnik czołówki światowej. Miał swoje zdanie i nie zawsze chciał się podporządkować. A dla Patryka to nowa specjalizacja, w którą go wprowadziłem, zresztą początkowo nie do końca był przekonany, że 400 m ppł zamieni właśnie na 800 m. W związku z tym słucha, na razie słucha. Zobaczymy, jak długo - roześmiał się szkoleniowiec. Nie jest żadną tajemnicą, że Król marzył o medalu olimpijskim. Gdy już wydawało się, że wszystkie szanse przy Pawle Czapiewskim i Adamie Kszczocie przepadły, pojawił się Dobek i sprawdziło się stare przysłowie mówiące, że do trzech razy sztuka. - Niesamowicie przyjemnie byłoby zakończyć swoją wieloletnią karierę trenerską właśnie takim sukcesem - mówił mi Król kilka tygodni przed rozpoczęciem igrzysk w Tokio. Dziś o końcu kariery trenerskiej nie myśli. Zresztą, pół żartem pół serio, niespecjalnie ma teraz wyjście, bo chytry plan ukuł zawodnik, co z uśmiechem na twarzy wyjawił sam szkoleniowiec. - O ukoronowaniu kariery mówilibyśmy, gdyby był złoty medal. Ale Patryk stwierdził, że specjalnie nie wygrał, bo wtedy dałbym sobie spokój i nie chciał go dalej trenować. A w tym momencie muszę jeszcze przez trzy lata się z nim męczyć. A zatem misja "Paryż 2024" w wykonaniu duetu Dobek-Król oficjalnie już się rozpoczęła! Artur Gac z Tokio