- Wiem, że to co teraz powiem, zabrzmi dziwnie, ale podszedłem do tych zawodów jak do treningu. Dosłownie. Wiedziałem od pierwszego rzutu, co mam robić i co wykonać, przede wszystkim jeśli chodzi o technikę. I to się przełożyło na rezultaty, bo wiem, że trafiłem z formą - przyznał Nowicki. I autentycznie finał konkursu w wykonaniu Polaka, pod względem mentalnym, wyglądał na egzamin zdany celująco.Gdyby przepis na to, jak stać się mentalnym tytanem był prosty, Nowicki dałby wszystkim gotowca na tacy. Ale to niestety nie takie proste. - Nie wiem, naprawdę. Chyba nie ma złotego środka. Ja po prostu tak mam, że potrafię poradzić sobie pod względem psychicznym ze wszystkim. Pracowałem nad tym, równolegle z techniką, i są efekty. W tym momencie, gdy trzeba było, wszystko zagrało - komentował nasz czempion.To już piąta światowa impreza, z której 32-latek przywozi medal. - Nie wiem, jaki jest patent. Po prostu rzetelnie i wytrwale pracuję. U mnie nie ma czegoś takiego, że odpuszczam trening. Zakładam sobie cel i, załóżmy od jesieni, pracujemy krok po kroczku, skupiając się na tym, co mam poprawić i wykonuję to sumiennie - analizował.Olimpijski finał był absolutnie wyjątkowy dla Nowickiego z jeszcze jednego powodu. To, co teraz powie Nowicki, też jest niesamowite. - Jak nigdy w życiu byłem totalnie spokojny. Może też dlatego, że was dziennikarzy, mówiąc brzydko, przez miesiąc olałem. To dało mi spokojną głowę, skupienie się na przygotowaniach i ostatnie szlify nad techniką. I jeśli szukać złotego środka, to może właśnie to zadziałało, bo nie było tzw. pompowania balona - wytłumaczył nasz mistrz, z uśmiechem dodając, że wobec tego możemy się czuć współtwórcami jego sukcesu.Co ciekawe, Nowicki podkreślił, że największą radość wcale nie czuje z faktu zdobycia złotego medalu olimpijskiego, lecz z nowej "życiówki". To właśnie było najważniejsze założenie, które mu przyświecało, a niejako przy okazji doprowadziło go do pierwszego miejsca. - Naprawdę to właśnie rekord życiowy jest dla mnie największym osiągnięciem, a dodatkowo mam złoty medal, z którego też bardzo się cieszę. Po prostu o takim medalu nawet nie marzyłem, dlatego zależało mi na rekordzie, bo wiedziałem, że wtedy na spokojnie przyjmę każdą lokatę. Mam nadzieję, że to nie ostatni taki konkurs. I jeszcze kiedyś pokażę tak dobre rzucanie w swoim wykonaniu. Wiem, że radości nie potrafię okazać, ale może kiedyś to do mnie dotrze.32-latek podkreślił, że po olimpijskim debiucie pięć lat temu, gdy zdobył brązowy medal, cały czas czuł niedosyt. Teraz, w Tokio, miał po prostu konkurs marzeń okraszony spełnieniem jeszcze jednego pragnienia. - Już od dawna marzyłem o tym, by stanąć na olimpijskim podium w Tokio razem z Pawłem Fajdkiem. Niezależnie w jakiej konfiguracji. To ja mogłem być brązowym medalistą, bylebyśmy tylko zdobyli dwa medale. A już najfajniej, myślałem sobie, żeby zagrali nam "Mazurka Dąbrowskiego". I to się stało, jestem przeszczęśliwy. Tym razem wymieniliśmy się miejscami, może chociaż raz w życiu - uśmiechnął się Nowicki. Po prostu człowiek-klasa! Mało tego, gdy kilka minut później do naszego stanowiska doszedł Fajdek, Nowicki zaimponował niesamowitymi słowami.- Paweł jest ode mnie lepszy. Pomimo tego że wygrałem, to on jest lepszy. I cały czas będę tak twierdził. Ma to "coś", o czym ja mogę tylko pomarzyć. Tyle tylko, że dzisiaj ja miałem swój dzień i zamieniliśmy się miejscami. Klasy nie zabrakło mu także wtedy, gdy postanowił wyznać, komu chce zadedykować złoty medal. - Przede wszystkim śp. Kamili Skolimowskiej. Kiedyś odbyliśmy pewną rozmowę i tylko ona wie dlaczego... Jeszcze wczoraj, gdy leżałem w łóżku, pomyślałem sobie, że jeśli zdobędę medal, to będzie on właśnie dla niej. Artur Gac z Tokio