- Po biegu indywidualnym nie byłam do końca zadowolona, wiedziałam że mogłam dać z siebie więcej. Zostawiłam siły na sztafetę, tutaj dałam serducho, chcąc pobiec jak najlepiej, żeby dziewczyny miały później jak najłatwiej. Powiedziałyśmy, że zdobędziemy tutaj medal, dlatego dałyśmy z siebie wszystko - komentowała Natalia Kaczmarek, która finał rozpoczęła na pierwszej zmianie.Bardzo szybko "Aniołki Matusińskiego", jak to często mają w zwyczaju, zaczęły dowcipkować i żartować. - Natalię od rana nosiło po pokoju - śmiała się Justyna Święty-Ersetic, która wraca do wielkiej formy po kontuzji. Nie przez przypadek, po przerwie, gwiazda żeńskiego zespołu wróciła na ostatnią zmianę, na której zastąpiła właśnie Kaczmarek, czyli objawienie tego sezonu.Z kolei na drugiej zmianie w pogoń ruszyła Iga Baumgart-Witan, która po tym, co zrobiła Natalia, miała komfortową sytuację.- O to chodziło. Zresztą trener mi powiedział, że Natalia tak otworzy bieg, że ja w ogóle nie będę musiała się w nim szarpać. I tak w sumie było. Jak zobaczyłam, że była na równi z Jamajką, pomyślałam sobie: "kurcze, muszę biec" - uśmiechnęła się Iga. - Poszłam mocno, nie było na co czekać. Powiedziałam sobie, że najwyżej mnie "odetnie". Musiałam dać z siebie maksa, bo wiedziałam, o co jest gra.Małgorzata Hołub-Kowalik przyznała, że gdy zorientowała się, że koleżanka przekazuje pałeczkę na drugiej pozycji, to zrobiło jej się gorąco.- Moim zadaniem było jak najlepiej pomóc Justynie, bo wiedzieliśmy, że będzie miała bardzo trudne rywalki. Nie miałam kontaktu z innymi dziewczynami, a Amerykanka po prostu mi uciekła. Starałam się walczyć z całych sił i tyle, ile potrafiłam, zrobiłam dla tej sztafety. Trener przed startem powiedział nam, że jeśli mięśnie będą odmawiały posłuszeństwa, wtedy musimy biec sercem i urywać każdy centymetr, bo to może mieć przełożenie na mecie. I tak też zrobiłyśmy, co zaowocowało rekordem Polski.Koleżanki dziękowały także Annie Kiełbasińskiej, która wczoraj pobiegła w półfinale, a dzisiaj zastąpiła ją Kaczmarek. Ona także jest współautorką wielkiego sukcesu tych igrzysk, bo poza srebrnym medalem w żeńskiej sztafecie, nasze zawodniczki wraz z kolegami wcześniej sięgnęły po złoto w sztafecie mieszanej na tym samym dystansie.Medalową pracę drużyny w finale przystemplowała Święty-Ersetic, potwierdzając, że wciąż jest wielką siłą tej ekipy. - Dziewczyny wywalczyły rewelacyjną pozycję, ale nie będę ukrywać, że powrót na czwartą zmianę troszkę mnie stresował. W tym roku nieco wypadłam z obiegu na rzecz Natalii, ale myślę, że wspólnymi siłami zrobiłyśmy to, co było w naszym zasięgu. Przed igrzyskami powtarzałam, że w ciemno biorę brąz i dobrze, że tego nie zrobiłyśmy - zanosiły się śmiechem nasze panie.Polki do strefy wywiadów przyszły już z medalami na szyi, bo ceremonia dekoracji odbyła się krótko po ich starcie. Do Polski wylatują jutro wczesnym rankiem czasu lokalnego, więc nic dziwnego, że już w pełni rozluźnione żartowały bez końca.- Emocje nie pozwolą, żebyśmy tej nocy zasnęły - zaczęła Kaczmarek.- Przecież ja im nie pozwolę zasnąć - puściła oko Hołub-Kowalik.- Teraz targają nami zbyt duże emocje, żeby w ogóle myśleć o śnie. Liczymy, że dzisiaj będzie choć chwilka na wspólne świętowanie - zdradziła plan Święty-Ersetic. A Hołub-Kowalik dodała: - Nawet złota nie było jeszcze czasu uczcić, bo wiedziałyśmy, że są kolejne starty i trzeba było się na nich skupić. Natomiast teraz mamy dwa krążki, więc od razu są dwie okazje.Na koniec panie jednym głosem przyznały, że największe emocje z pozostałych medali, zdobytych w Tokio przez rodaków, wzbudziło w nich złoto chodziarza Dawida Tomali. - Jeszcze przed wejściem na stadion ktoś krzyknął: "jazda, dziewczyny!". Patrzę, a to Tomala. I już wiedziałam, że będzie luz - buchnęła śmiechem Baumgart-Witan.Artur Gac z Tokio