Soberze, mimo przeciwności losu, niewiele zabrakło, aby zapewnić sobie miejsce we wtorkowym (godz. 12:20 czasu polskiego) finale.Gdyby nie zrzutka na wysokości 5,50 m, zakwalifikowałby się do rozgrywki o medale. Ostatecznie bowiem zaliczył 5,65 m. Eliminacje stały na najwyższym poziomie w historii, aż 11 zawodników rozprawiło się z wysokością 5,75 m.Nasz mistrz Europy z Amsterdamu sprzed pięciu lat od początku musiał się zmagać z dużym problemem zdrowotnym. Jak się okazało, posypała mu się noga. Kibicuj naszym na IO w Tokio! - Sprawdź Studio Ekstraklasa na żywo w każdy poniedziałek o 20:00 - Sprawdź! - Dwa i pół tygodnia przed wylotem na igrzyska chciałem sobie polepszyć Achillesa, a tylko go pogorszyłem. Myślałem, że wyrobię się przed startem, żeby go doleczyć. Okazało się jednak, że jest on w tak agonalnym stanie, że mimo końskiej dawki leków przeciwbólowych nawet nie byłem w stanie dokończyć konkursu - opowiadał Sobera.Decyzja Sobery była odpowiedzią na ból ścięgna. Tak - decyzja, bo lekkoatleta przyznał, że sam wydał taką dyspozycję. - Poprosiłem o zastrzyk, który miałby mi go poprawić. To w sumie był mój wybór, bez konsultacji. W ogóle nie wiem, czy powinienem o tym powiedzieć, ale trudno. Czas pokazał, że była pochopna? No niestety... - uderzył się w pierś. Żal jest tym większy, że jeszcze dwa tygodnie temu tyczkarz ustanowił swoją życiówkę na treningu, zaliczając 5,71 m. - A moje skoki na treningach są zazwyczaj o około 20 centymetrów niższe niż w zawodach. Tym bardziej czułem się tutaj na skakanie 5,75 - 5.80 m, co dawałoby mi finał - kręcił głową. Artur Gac z Tokio