Artur Gac, Interia: Przywitał mnie pan takim radosnym głosem, że od razu wiadomo, iż rozmawia się ze starym wygą i rutyniarzem. Do startu w eliminacjach pozostały godziny, a w pana głosie słyszę luzik. Piotr Małachowski: - No dzisiaj tak, ale jutro pewnie już tak nie będzie (śmiech).Będę upierał się, że to może napawać optymizmem.- Oczywiście, to znamionuje, że może być dla mnie udany dzień. Zobaczymy, jak jutro wszystko się rozwinie. Na razie jest okay, bo najważniejsze, że człowiek jest pozytywnie nastawiony.Wie pan, co sobie pomyślałem, gdy tak radośnie mnie pan przywitał? Że zaraz mi pan powie: słuchaj gościu, wkręcałem was przez ostatnie miesiące, z żadnej dużej sceny sportowej jeszcze nie zejdę. - (śmiech). Nie, nie, nie. Nie ma takiej możliwości. Już na sto procent kończę karierę. Absolutnie? Cokolwiek by się nie stało w Tokio?- Klamka zapadła, już jest za daleko.Po tym, jak się pan czuje tu i teraz, co podpowiada panu intuicja? Intuicja zawodnika, który trzykrotnie startował na igrzyskach, a dwa razy zdobywał srebro.- Nie chcę się za bardzo nakręcać. Staram się podchodzić do tego wszystkiego spokojnie. Też trzeba zobaczyć samemu, jakie na stadionie jest koło. Myślę, że jest tu lekki niepokój, bo jest ono śliskie. Ale i tak trzeba podejść do tego na spokojnie. Na pewno nie ma co się napalać, a wtedy będzie dobrze. Póki co tylko pan podejrzewa, że koło ze względu na wysoką wilgotność będzie śliskie?- Śliskie jest na pewno. Tak mówią zawodnicy, którzy byli na stadionie. Jednak nie ma co o tym myśleć, trzeba wyjść i zrobić swoje. Najważniejsze to zachować spokój.Do Japonii przyleciał pan najwcześniej, z pierwszą grupą zawodników. Dotąd cały pobyt był udany? - Tak. Rozpoczęliśmy od tygodniowego zgrupowania, a następnie pojechaliśmy do wioski olimpijskiej. Warunki na zgrupowaniu, pod każdym względem, były w porządku. Nie sposób na coś narzekać.Już pan startował w miejscach na świecie, gdzie temperatura bywała jeszcze wyższa, jednak połączenie upału z wysoką wilgotnością w Kraju Kwitnącej Wiśni daje się we znaki. Panu ta aura doskwiera?- Nie myślę o tym. Przyjechałem walczyć, dać z siebie maksa i tyle. Nie myślę o tym, co dzieje się dookoła i o kwestiach, na które nie mam wpływu. Chcę zrobić swoje, podziękować i tyle. A chwali pan sobie warunki w wiosce olimpijskiej?- Są wystarczające. Wszystko jest na najwyższym poziomie, nie ma niczego, co by zakłócało spokój.Czuje pan, że specyfika tych konkretnych igrzysk powoduje, iż wy sami, sportowcy, jeszcze bardziej zacieśniacie więzi, kibicujecie sobie i stajecie się jeszcze bliższą sobie rodziną?- Ja na razie w stu procentach staram się skupić na swojej robocie i zadaniu, które dopiero przede mną. Przyjechałem z planem i podchodzę do igrzysk zadaniowo. Poza tym, patrząc też na to, że pojawiają się przypadki koronawirusa, jak u tyczkarza Sama Kendricksa, na razie staram się unikać większego kontaktu i zachować stuprocentową ostrożność. Natomiast już po swoich startach będę wspierał wszystkich, którzy startują z kadry. Wreszcie wczoraj, piątego dnia igrzysk, radowaliśmy się z pierwszego medalu, wywalczonego srebra przez nasze wioślarki z czwórki podwójnej. Była choć okazja pogratulować naszym paniom? - Właśnie nie, jeszcze nie. Szkoda, ale mam nadzieję, że pojawi się taka możliwość, bo naprawdę spisały się idealnie. Rozwiązały worek z medalami i to jest najważniejsze. Dziewczyny znakomicie powalczyły i mam nadzieję, że teraz wszystko ruszy z kopyta. Rozmawiał Artur Gac, Tokio