- Trudno nie być zadowolonym. Ten medal zmienia wszystko. Wątpię, żebym kiedykolwiek jeszcze nie przeszedł kwalifikacji, chyba że będę za stary. W tym roku przeżyłem niewyobrażalną ilość stresu i nieprzespanych nocy. Wszystko to w sobie skrywałem, bo z wami nie wolno było się tym dzielić, ponieważ i tak za dużo o tym gadaliście. Niesamowicie ciężko było mi to znosić w pojedynkę, bo jestem takim człowiekiem, który generalnie dusi to w sobie. Wiedzieli o tym tylko trener, fizjoterapeuta i rodzina - dzielił się z nami potężnymi emocjami Fajdek.Można było odnieść wrażenie, że po tym, co stało się w olimpijskim konkursie w Tokio, chce z siebie to wszystko wyrzucić. Dosłownie. Zresztą nasz gigant, czterokrotny mistrz świata, podkreślił to bardzo dosadnym stwierdzeniem.- Musiałem się wyrzygać z tych wszystkich emocji, ale dalej pracowałem, starając się brać ciężar na swoje barki i jechać do przodu. Dzisiaj też coś mnie gniotło do ziemi, było ciężko, ale udało się oddać jeden przyzwoity rzut. Pokażcie mi ostatni taki konkurs, żeby 81,53 m dało dopiero trzecie miejsce. To były niesamowite zawody, takich pojedynków na imprezach mistrzowskich już dawno nie miałem. Gratulacje dla Wojtka, fajnie że to on wygrał, a nie Norweg. Obiecaliśmy dwa medale i to się udało wykonać - kontynuował Fajdek.Medal olimpijski, czego nasz as nie ukrywa, ma dla niego także bardzo policzalny wymiar. - Za ileś tam lat nie będzie miało znaczenia, jaki to kolor, bo emerytura olimpijska i stabilność jest taka sama. Ale ja jeszcze nie kończę, przede mną kolejne sezony - zaznaczył świeżo upieczony brązowy medalista igrzysk.Fajdek podkreślił, że od teraz niewątpliwie dużo łatwiej będzie mu w spokoju trenować, mając zapewnioną stabilną przyszłość. Do tego dochodzi, co w kontekście kontynuowania kariery jest najważniejsze, potężna dawka pewności siebie.- Jeżeli ktoś twierdził, że nie mam psychiki i się spalam, to wydaje mi się, że dzisiejsze zawody i piąty rzut w konkursie pokazały, że nie ma racji. Po prostu trzeba zamknąć mordę, skupić się na sobie i jechać dalej - mocno wyrzucił z siebie.Po chwili bardziej pojednawczo dodał: - Teraz nie będziecie już mieli o co pytać, jednak wy macie stawiać znaki zapytania, a my udzielać odpowiedzi na zawodach. Ja będę robił wszystko, żeby naprawdę znowu odjechać. I nie dam sobie odebrać przez Amerykanów tytułu mistrza świata, choć będą oni w Eugene niesamowicie mocni. Z kolei Wojtek, jako mistrz olimpijski, będzie miał z tyłu głowy presję i będzie go cisnęło, ale przede wszystkim razem będziemy się nakręcać - zapowiedział.Im dłużej trwała rozmowa, tym Fajdek coraz bardziej sprawiał wrażenie sportowca, z którego z minuty na minutę schodzi niewiarygodne ciśnienie. W pewnej chwili sam to przyznał. - Nikt nie wie, ile kosztował mnie ten medal. Marzę już o tym, żeby wrócić do domu w niedzielę, położyć się na kanapie i obejrzeć bajkę. Nikt nie namówi mnie do tego, żebym w tym roku dalej trenował. Oczywiście mamy jeszcze memoriał Kamili Skolimowskiej, tam wystartuję, ale nie będę się żyłował. Po prostu mój organizm ledwo żyje, a teraz już wszystko mnie boli. Chcę się zacząć cieszyć, że mam w końcu medal olimpijski, ale nie obchodzi mnie, że jest on brązowy, bo na pewno nie jest moim ostatnim z igrzysk. Następne będą przynajmniej srebrne, a nawet na pewno złote. Tak mocno w to wierzę! A wystąpię jeszcze przynajmniej dwa razy na olimpiadzie - ogłosił podopieczny Szymona Ziółkowskiego. Na odchodne rzucił: - Po dziewięciu latach w końcu będę mógł zasnąć bez stresu. To niesamowite! I dajcie mi już spokój. Ot, cały Paweł Fajdek. Artur Gac z Tokio