O niedosycie w przypadku Polaka właściwie nie może być mowy, wszak rekord życiowy poprawił o ponad dwie sekundy. Po prostu rywale zaprezentowali poziom, na jaki nasz reprezentant jeszcze się nie wzbił.- Swój występ oceniam bardzo dobrze. Jestem z tego wyniku bardzo zadowolony, ale moje ambicje są większe. Mam nadzieję, że w najbliższym czasie będę biegał na poziomie rekordu Polski (3.30,42 - przy. AG), czego bym sobie i moim kibicom bardzo życzył. Nie ukrywam, że liczyłem na walkę o medal. Cały czas powtarzałem sobie w myślach, że jestem dobrze przygotowany, nic mnie nie boli i wygram - wyznał Rozmys.Polak przyznał, że bardzo trudna emocjonalnie była dla niego sytuacja po półfinale, gdy z powodu zgubionego buta, po tym jak rywal nastąpił mu podpiętek, najpierw nie wszedł do najważniejszej rozgrywki. Rozmawiając z dziennikarzami był bardzo zły i rozczarowany, a przede wszystkim pogodzony z rozstrzygnięciem. Tymczasem niedługo później dowiedział się, że odwołanie zostało pozytywnie rozpatrzone przez sędziów i jednak został włączony do finału. - To było dla mnie bardzo trudne, bo pogodziłem się z tym, że to koniec olimpijskiej przygody. Już wtedy zwalczałem w sobie demony. A tu w pewnym momencie ktoś przyszedł, żeby mi przekazać, iż jestem w finale. Zapanowała konsternacja i ogarnęły mnie dziwne uczucia, a tu trzeba było się zebrać. Pojawiła się satysfakcja, ale też niechęć do tej decyzji, bo czułem, że została ona podjęta z litości. A ja nie bardzo toleruję coś takiego, bo litość jest dla mnie okazywaniem słabości. W tym przypadku wobec gościa, który zgubił but, na zasadzie: "no dobra, niech spróbuje pobiec. Niech pokaże się z lepszej strony". No i pokazałem się, myślę z jak najlepszej strony, pomimo ósmego miejsca. Nie było medalu, ale podejrzewam, że przed tą imprezą na palcach jednej ręki mógłbym policzyć ludzi, którzy w ogóle wierzyli, że wejdę do finału - gorzko podsumował Rozmys. Artur Gac z Tokio