- Przyjechałam tutaj walczyć o złoto, ale jednocześnie jestem świadoma, co jest za mną w tym sezonie. Po dużym wyniku spotkała mnie bardzo ciężka kontuzja, nawet podczas finału czułam po drugim rzucie, że będzie niezwykle trudno się poprawić, bo bark mi "odpada". Jednak wierzę, że przede mną jeszcze dwa starty w tym roku i uda mi się na tyle zregenerować, by w nich wystąpić już jako wicemistrzyni olimpijska. Brzmi to fajnie i dumnie, ale pragnę więcej i o to będę walczyć - dzieliła się pierwszymi emocjami i wrażeniami nasza gwiazda.25-latka od maja tego roku legitymuje się fantastycznym rekordem Polski 71.40 m, jednak w olimpijskim finale rzucała dużo bliżej od tego osiągnięcia. Srebrny medal nasza reprezentantka zapewniła sobie rzutem na 64.61 m w drugiej kolejce. Wygrała Chinka Liu Shiying rezultatem 66.34 m.- Dzisiaj zdecydowanie zabrakło mi wszystkiego po trochu. Nie byłam sobą, a po tym, co pokazywałam na rzutach rozgrzewkowych to i tak sukces, że w ogóle weszłam do ósemki. Warto też zaznaczyć, że dwóm faworytkom ta sztuka się nie udała. Cieszę się, że nawet z porozrywanym barkiem byłam w stanie wywalczyć ten medal. Co konkretnie mi jest? Mam ponadrywane mięśnie, które nie zdążyły się zagoić - podkreśliła. Andrejczyk zaznaczyła, że w ogóle nie mogła się odnaleźć, jak to określiła, w czasoprzestrzeni. - Po tym wszystkim, co przeżyłam, stres był niesamowicie duży. Za mną bardzo ciężkie pięć lat, które najlepiej określa słowo "dramatyczne". Cholernie walczyłam i obstawiam, że jestem jedną z niewielu osób, które wierzyły, że w ogóle uda mi się wrócić do rywalizacji na najwyższym poziomie. Wzrok ludzi mówił mi: "ty już się skończyłaś i nie wrócisz. Co ty w ogóle tutaj robisz dziewczynko?" - wyznała. Przy tym wątku nasza wicemistrzyni od razu dodała. - Chcę tym osobom podziękować, bo mimo wszystko to one najbardziej zmotywowały mnie do tego, by wrócić i pokazać pazur. Więc dziękuję swoim hejterom i tym, którzy życzyli mi najgorzej, bo to między innymi dzięki nim się podniosłam.Andrejczyk przyznała, że ten medal daje jej dużego kopa mentalnego, ale też bardzo liczy, że od teraz znajdzie się w lepszym położeniu, jeśli chodzi o dostęp do specjalistów ze strony PZLA. - Przynajmniej mam taką nadzieję, że teraz będę miała stałą opiekę fizjoterapeutyczną. Do tej pory, pomimo że wszyscy wiedzą, iż mam kruche zdrowie, związek nie chciał mi dać kogoś takiego. A ja potrzebuję fachowca non stop, więc liczę, że w końcu to się zmieni - podkreśliła oszczepniczka. Podopieczna trenera Karola Sikorskiego wyjaśniła, dlaczego obecność fizjoterapeuty jest dla niej tak ważna. - Oszczep jest konkurencją najbardziej kontuzjogenną ze wszystkich lekkoatletycznych, a tak naprawdę oszczepnicy w ogóle nie mają wsparcia. Myślałam, że w tym roku przynajmniej po rzucie na ponad 71 m otrzymam takie zaplecze, ale jednak nie. Przez tych pięć lat wydawałam wszystkie swoje oszczędności na to, żeby znaleźć najlepszych fachowców w Polsce. Związek warunkował moją prośbę zdobyciem medalu na głównej imprezie, więc mam nadzieję, że teraz go dostanę. Sama sportsmenka na końcu pokazała, że potrafi się dzielić z innymi. Medal jeszcze nie zawisł na jej szyi, a ona już ogłosiła, że nie będzie się do niego przywiązywać, tylko przekaże na zbożny cel. - Z pewnością przeznaczę go na licytację. Jeszcze nie wiem, na jaką, ale nie ma nic ważniejszego niż ludzkie życie, a to jest tylko rzecz. Dedykuję go swoim wszystkim kibicom i sponsorom w podziękowaniu za to, że ich wsparcie finansowe pozwoliło mi zadbać o zdrowie - wzruszyła się. Artur Gac z Tokio