Jeśli sam zawodnik przyznaje, że jest w szoku po tym, co stało się na trasie w Sapporo, trudno mieć pretensje do kogokolwiek, kto nie stawiał Tomali w roli faworyta do olimpijskiego medalu. Ba, nawet wielki Robert Korzeniowski, nasz czterokrotny mistrz olimpijski, przyznał w rozmowie z Interią (więcej TUTAJ!), że co najwyżej wyobrażał sobie Polaka w najlepszej ósemce igrzysk w Tokio. To, co się stało, przeszło jego najśmielsze oczekiwania. Nic więc dziwnego, że również "stary" kolega Tomali z reprezentacji, a praktycznie niemal jego rówieśnik - Łukasz Nowak (panów kalendarzowo dzieli tylko rok), też przeżył wielki wybuch radości po wywalczeniu złota. - To olbrzymie zaskoczenie dla całego polskiego środowiska lekkoatletyki - mówi Nowak i dodaje: - Tym bardziej, że dużo osób nie wierzyło w niego. Start naszych długodystansowców na tych igrzyskach, ze względu na pogodę, traktowano sceptycznie. Sztuka niezaśmiecania sobie głowy Uwagę zwraca kapitalne podejście Tomali do tego wyzwania, który nic sobie nie robił z szalenie wymagających warunków na trasie, jakkolwiek chód na 50 km zawsze wiąże się z gigantycznym wysiłkiem. Rzecz w tym, że nie obciążał się faktem, iż przyjdzie mu walczyć w trudnym klimacie, choć i tak rywalizację przeniesiono z Tokio do oddalonego o 800 km Sapporo właśnie dlatego, by nie zafundować sportowcom jeszcze większego horroru. - Dużo osób narzeka na temperaturę, a widziałem, że Dawid w ogóle nie zwracał na to uwagi. Był skupiony i zrelaksowany na starcie. Warunki dla wszystkich były takie same, więc po co było zaśmiecać sobie tym głowę? - słusznie zauważa Nowak. Ale po raz wtóry podkreśla, że jest zbudowany tym, jaką lekcję odrobił jego kolega. - Jestem bardzo pozytywnie zaskoczony, nie mniej niż sam Dawid. Zaskoczenie dla mnie jest tym większe, że wcześniej Dawid nie radził sobie dobrze w takich warunkach pogodach. Startował bardzo chimerycznie. Można zwrócić uwagę na mistrzostwa świata w Moskwie, które zupełnie mu nie wyszły, zresztą w Dausze też zaliczył bardzo przeciętny start. Zatem były powody ku temu, że można było obawiać się o start naszych zawodników. Nie ukrywam, że bardziej spoglądałem w kierunku Artura Brzozowskiego, który lepiej znosi takie warunki pogodowe. Fachowcy podkreślają, że Tomala do tego startu był świetnie przygotowany od strony logistycznej. Wiadomo już, że bardzo pomogli mu w tym rodzice, z którymi jest bardzo związany i zawsze miał w nich duże oparcie. Wszystko to, z ich pomocą dopięte na ostatni guzik, w dużym stopniu zadecydowało o historycznym zwycięstwie. - Myślę, że zwłaszcza tata Grzegorz wykreował wokół syna bardzo pozytywną aurę i Dawid w końcu zyskał poczucie, że ma w kimś duże oparcie - akcentuje Nowak. Dawid Tomala sportowcem i mistrzem drugiego sortu? W tym momencie nasz były lekkoatleta zwraca uwagę na smutny fakt, z którym muszą dawać sobie radę polscy chodziarze. - Nie ma co ukrywać, że jesteśmy bardzo różnie traktowani szczególnie przez całe środowisko lekkoatletyczne, to znaczy z przymrużeniem oka. Czy czujemy się jak sportowcy drugiego sortu? W niektórych momentach można to trochę odczuć, choć może nie w bezpośrednich kontaktach. A przecież mieliśmy Roberta Korzeniowskiego, później świetnie występowali Tomasz Lipiec, Roman Magdziarczyk i Grzegorz Sudoł, ja też byłem takim przykładem zajmując 6. miejsce na igrzyskach w Londynie. A teraz mamy Dawida, który pokazał, że naprawdę potrafimy walczyć. Nowak dopytany, czy pokutuje myślenie na zasadzie, że chód wybierają sportowcy, którzy w niczym się nie specjalizują i nic konkretnego nie potrafią, ze smutkiem przyznaje rację. - Myślę, że dobrze pan to ujął. To właśnie tego typu spojrzenie, że niby nie potrafiliśmy biegać, czy robić czegokolwiek innego, to trzeba nas było dać do chodu. Takie głosy słyszałem. Jednak my jesteśmy twardymi ludźmi i naprawdę trzeba mieć mocny charakter, aby być przygotowanym mentalnie do znoszenia koszmarnego cierpienia na trasie i przetrwania bólu. Choćby dlatego trochę szacunku nam się należy, między innymi teraz Dawidowi - akcentuje dwukrotny mistrz Polski z 2012 roku (na 50 km) i 2016 roku (20 km). Nowak z Tomalą znają się doskonale. Nie może być jednak inaczej, wszak rywalizowali, jak wylicza nasz rozmówca, od 2006 roku. Razem spędzali blisko 200 dni w roku na obozach sportowych, więc naturalnie łączy ich mnóstwo wspólnych przeżyć i doświadczeń. Koniec nastąpił w 2016 roku. To wówczas Nowak podjął decyzję o przerwaniu kariery. "Dawid dostrzegł światełko w tunelu, mnie kręci się w oku łza" Na jego posunięcie wpłynęły kontuzje, a więc problemy ze zdrowiem, ale nie tylko one. Nowak razem z Tomalą zderzali się z bardzo trudną rzeczywistością i kariery ich obu znalazły się na dużym rozdrożu, pod znakiem zapytania. To wówczas, z powodu braku stabilizacji finansowej, musieli zdecydować, co dalej. Tomala rozpoczął pracę w prywatnej szkole w Tychach, a także był trenerem przygotowania motorycznego zespołu koszykarskiego kobiet z Sosnowca. Dlaczego? Bo nie było go stać na przygotowania. - Z tym, że Dawid koniec końców wrócił do sportu, a mnie już nie starczyło motywacji i światełka w tunelu, które on odnalazł. Nie ma co ukrywać, że kręci się w oku łza, bo mieliśmy duży potencjał ludzki, który nie do końca został wykorzystany w przypadku mojej osoby. A przypomnę, że szóste miejsce na igrzyskach w Londynie wywalczyłem jako 23-latek - sięga pamięcią poznaniak. Nowak swojej kariery już nie wskrzesi, dzisiaj realizuje się na Uniwersytecie Adama Mickiewicza w Poznaniu, gdzie jest wykładowcą w Studium Wychowania Fizycznego. Na uczelni jest odpowiedzialny za rozwój lekkoatletyki i żywi nadzieję, że może jeszcze kiedyś pojedzie na igrzyska, ale już w roli trenera. Za Tomalę z całych sił trzyma kciuki akcentując, że tym bardziej po tym, co przeżył, Dawid zasłużył na sukces w Tokio. - Jeszcze kilka lat wstecz miał bardzo ciężkie szkolenie. Dlatego troszkę próbował pracować w szkole i przy drużynie koszykarek, żeby cokolwiek zarobić na uprawianie sportu. Naprawdę wiele poświęcił ku temu, żeby zdobyć medal. Mam nadzieję, że teraz będzie czerpał jak największe profity. Z tym, że Dawid już powiedział, że nagroda nie wystarczy mu pewnie na kawalerkę w Warszawie, więc o czym my mówimy? Naprawdę trzeba być pasjonatem sportu i poświęcić całe swoje życie, żeby móc znaleźć się w glorii chwały - zadumał się Nowak. Łukasz Nowak: Nie chcę wywlekać brudów, ale... Zdaniem byłego chodziarza najgorsze w tym wszystkim jest to, że tak naprawdę liczy się jeden dzień w roku na imprezie mistrzowskiej, z którego sportowiec zostaje rozliczony. Wystarczy, że trafi na gorszą dyspozycję lub będzie nie w pełni zdrowia i, w jednej chwili, traci się możliwość jakiekolwiek finansowania ze strony związku lub ministerstwa. Wówczas zostają ewentualnie sponsorzy. - Kosztuje to mnóstwo stresu, by tego jednego dnia w roku wypaść jak najlepiej - twierdzi Nowak. Robert Korzeniowski ma nadzieję, co wyraził w rozmowie z Interią, że sukces Tomali okaże się kołem zamachowym dla całej dyscypliny, która zacznie cieszyć się popularnością, a zwykli ludzie w rekreacyjnej odmianie chodu sportowego znajdą sposób na fitnessowe zajęcia. - Ja jestem pesymistą. Widziałem, co się wydarzyło po erze Roberta, dlatego obecnie nie widzę światełka w tunelu. Z przykrością muszę to stwierdzić. Naprawdę musiałoby się wiele zmienić pod względem systemu szkolenia, finansowania i wsparcia rozwoju trenerów, żeby stworzyć monolit i wszyscy pracowali na wspólny sukces. Tuż po tak pięknym sukcesie Dawida nie chcę wywlekać brudów, ale oględnie mówiąc niestety nie wierzę w rozwój chodu sportowego w Polsce - smutno skonstatował wielokrotny mistrz Polski. Artur Gac z Tokio