- Wiedziałyśmy, że jedziemy swoje. Wyścig był wytrenowany na każdym treningu. Miałyśmy świadomość, że jeśli pojedziemy na miarę możliwości, to na mecie będziemy się radowały - rozpoczęła Anna Puławska, 25-latka z Mrągowa, która kilka lat temu dołączyła do doświadczonej Karoliny Naji i obie panie stworzyły znakomity duet.- Wiedziałam w środku dystansu, że jest dobrze, ale najbardziej obawiałam się, że pod koniec na ósmym torze fala będzie mocno odbijająca od brzegu. Nie wiem, jak było na innych torach, ale czułyśmy wiatr w plecy z prawej strony. Z kolei na początku trudno było ustawić łódkę w odpowiedniej pozycji startowej, żeby wykonać bardzo dobry start. A my potrafimy robić to świetnie i tu też poradziłyśmy sobie bardzo dobrze - tak z kolei przebieg finału relacjonowała 31-letnia Naja, dla której to już trzeci w dorobku medal olimpijski, ale pierwszy srebrny. Wcześniej stawała na najniższym stopniu podium w Londynie i Rio de Janeiro.Polki zwróciły uwagę na niespotykany wcześniej poziom rywalizacji, ponieważ po raz pierwszy dwie reprezentacyjne łódki z danego kraju mogły stanąć na starcie. To przede wszystkim kazało czuć respekt wobec Węgierek, ale to Polki pokazały lwi pazur. - Cały czas towarzyszyła mi myśl, że każdy bieg finałowy z Anią jest wyjątkowy, czego już miałam okazję doświadczyć, więc spodziewałam się ognia. Chodzi o to, że Ania sprzedaje się tylko w finałach - powiedziała Naja. Po tych słowach panie serdecznie się do siebie uśmiechnęły. A tyszanka kontynuowała, co dokładnie miała na myśli: - Ania jest kobietą, która trzyma swoją moc i daje z siebie wszystko wtedy, kiedy trzeba. Niesamowite jest to, że od igrzysk olimpijskich w Sydney, czyli od 2000 roku, kajakarska dwójka kobiet nie schodzi z podium. W tym czasie wywalczyła cztery brązowe medale i dwa srebrne. Naja zmierzyła się z pytaniem, co takiego wyjątkowego dzieje się wokół tej dyscypliny, że jesteśmy świadkami niespotykanej w polskim sporcie kontynuacji tak wielkich sukcesów.- Do kadry trenera Tomasza Kryka weszłam w 2009 roku. Od początku stawiał na to, żeby była bardzo obszerna grupa kadrowiczek. Przy tym starał się nas wszystkie bardzo równo traktować, zarówno młode, dopiero wchodzące do reprezentacji, jak również starsze i bardziej doświadczone, kontynuujące kariery. Na tym chyba polega duży sukces tych igrzysk, że gdyby nie tak obszerna kadra i takie wsparcie ze strony młodszych dziewczyn, to dziś nie miałabym z kim startować w tej konkurencji. Ania, jako młoda i utalentowana zawodniczka, idealnie wstrzeliła się w te igrzyska, zresztą od 2019 roku byłyśmy w światowej czołówce.Naja odniosła się także do wypowiedzi samego szkoleniowca, który w obszernej rozmowie już po sukcesie powiedział nam, że zawodniczka musiała długo walczyć o swoje miejsce na igrzyska. Dał zresztą do zrozumienia, że być może nawet mogła mieć o to do niego żal.- Trener mógł mieć wątpliwości co do mojej osoby, ponieważ zeszły rok był specyficzny, a dla mnie w szczególności ciężki. Otóż byłam mocno nastawiona na powrót po urodzeniu dziecka, a przesunięcie terminu igrzysk spowodowało, że nastąpiło lekkie załamanie i podświadome odpuszczenie tamtego roku, aby wykrzesać siły jeszcze na ten olimpijski - mówiła zawodniczka klubu KS Posnania Poznań. Rozmowa odbywała się mniej więcej godzinę od zakończenia finału i uwagę dziennikarzy zwróciły bardzo kontrolowane emocje, towarzyszące Naji, a zwłaszcza Puławskiej. Młodsza ze srebrnego duetu wyjaśniła, skąd się to bierze. - Kumulujemy emocje, bo wiemy, że przed nami jeszcze wyścig K-4, który zaczynamy za dwa dni. Przy tej dość męczącej pogodzie trzeba szanować energię. Tak naprawdę wewnętrznie jesteśmy bardzo szczęśliwe i ogromnie się cieszymy, ale staramy się teraz podejść na zasadzie, że ten sukces już jest historią, bo za chwilę moc trzeba będzie pokazać w czwórce.Puławska swój pierwszy medal olimpijski zadedykowała rodzicom oraz, jak to powiedziała, "Karolinie mojej kochanej". Następnie reprezentantki wpadły sobie w ramiona, a po chwili Naja ze wzruszeniem dziękowała swojemu partnerowi, który miał niebagatelny wkład w ten medal.- Przez ostatni rok w sumie pełnił funkcję mamy, ponieważ na większość zgrupowań wyjeżdżałam już bez dziecka, co nie było łatwe. Tak jak zawsze sobie żartował, że gdyby nie on, to nie zdobyłabym wcześniejszych medali, tak przy tym śmiało mogę powiedzieć, że gdyby nie jego wsparcie i decyzja w stylu: "wracaj do sportu, próbujemy co z tego wyjdzie", to pewnie nie byłoby mnie tu dzisiaj. Dziękuję również Ani, z którą kiedyś w magiczny sposób spotkałam się na treningu.Artur Gac z Tokio