Nasza czwórka: Zalewski, Natalia Kaczmarek, Justyna Święty-Ersetic i Kajetan Duszyński mieli pragnienie, aby na olimpijskim podium uhonorować także pozostałych zawodników z drużyny. Wszak w biegu eliminacyjnym, wygranym w znakomitym stylu, z finałowego składu biegł tylko Duszyński. Wówczas swoją pracę celująco wykonali także: Dariusz Kowaluk, Iga Baumgart-Witan i Małgorzata Hołub-Kowalik.Ponieważ na podium mogła wkroczyć tylko czwórka finalistów, wydawało się, że na pierwszorzędny pomysł wpadli nasi reprezentanci. Po prostu chcieli wejść na podest ze zdjęciami z podobiznami pozostałych koleżanek i kolegi.To niestety zostało im wybite z głów i surowo zabronione. - Staraliśmy się zrobić wszystko, żeby cała siódemka była na podium. Mieliśmy przygotowane zdjęcia reszty ekipy, żeby symbolicznie razem z nami wysłuchali "Mazurka Dąbrowskiego" prosto z podium. Niestety w ostatniej chwili dostaliśmy informację, że nie możemy tego zrobić, bo grozi to dyskwalifikacją. Tylko dlatego zrezygnowaliśmy z tego pomysłu. Więc z tego miejsca chciałbym podkreślić ich niesamowitą robotę. Gdyby nasz zespół nie był tak mocny i liczny, na pewno trudniej byłoby zdobyć tutaj złoto - zaakcentował Zalewski. Kibicuj naszym na IO w Tokio! - Sprawdź Studio Ekstraklasa na żywo w każdy poniedziałek o 20:00 - Sprawdź! Sam moment wybrzmienia polskiego hymnu był bardzo przejmujący. Doznania były oczywiście inne niż przy udziale publiczności, ale tym mocniej dźwięki naszej najważniejszej pieśni narodowej przenikały umysł i powodowały szybsze bicie serca. - W momencie, gdy już mogliśmy wziąć medal i zawiesić go sobie na szyi, poczuliśmy jego wagę. Tak naprawdę jest strasznie ciężki, bo to suma wszystkich wyrzeczeń, stresów oraz poświęceń przez całą karierę. A już samo odsłuchanie hymnu to coś niesamowitego, tym bardziej że mówimy o najważniejszej imprezie sportowej na świecie. W tym przypadku jest to pięciolecie, czekaliśmy na te igrzyska z niecierpliwością. A jeszcze w grudniu do końca nie było wiadomo, czy na pewno się odbędą - opowiadał z żarem w oczach 27-latek, który w dorobku ma już halowe mistrzostwo świata i srebro czempionatu Europy. Zawodnik AZS AWF Katowice opowiedział też, jak wyglądała miniona noc i kolejne godziny po zdobyciu wyśnionego złota. - Do wioski dotarliśmy ok. 2:15, ponieważ mieliśmy dużo aktywności medialnych, kontrolę antydopingową oraz mały problem z transportem, bo organizator nie był przygotowany na tak późne odjazdy. W łóżku wylądowałem około godz. 3. Z tego, co wiem, nikt z nas nie przespał nocy. Ja również, mimo że trzy godziny leżałem z zamkniętymi oczami, wziąłem tabletkę i sięgnąłem po magiczne okulary od naszego psychologa, które pomagają wprowadzić organizm w stan alfa. Po prostu ta noc była zupełnie wyjątkowa, nieporównywalna z żadną inną - emocjonował się Zalewski. Mimo tego wszystkiego Zalewski zebrał się rankiem, o godz. 8 był już po śniadaniu i przyjechał na stadion na swój bieg indywidualny na 400 m. Jednak czuł, że nogi nie "podają", zmęczenie daje znać o sobie, a organizm najprawdopodobniej jest odwodniony. - Dlatego wspólnie z trenerami podjęliśmy decyzję, żeby ten bieg odpuścić, a bardziej skupić się na wyzwaniach sztafetowych - tak nasz as wytłumaczył powód zejścia z bieżni. Artur Gac z Tokio