Zbigniew Czyż, Interia: Jak pan przyjął decyzję o odwołaniu lekkoatletycznych mistrzostw Europy w Paryżu? Adam Kszczot: - Spodziewałem się takiej decyzji, panika we wszystkich krajach Europy jest wciąż bardzo duża, takie nastroje nie zmieniają się szybko, stało się tak, jak przewidywałem. Należy się liczyć z długim mozolnym powrotem do dawnej rzeczywistości w każdej dziedzinie życia. Być może jednak w drugiej części sezonu uda się nam wystartować w kilku zawodach. World Athletics i Diamentowa Liga w dalszym ciągu liczą na organizację zawodów w jak największej liczbie, a wiadomo, że są one obszernie pokazywane przez telewizję. Bardzo utrudnione przemieszczanie się pomiędzy krajami powoduje z kolei większą szansę na organizację polskich mityngów, jak chociażby Memoriału Janusza Kusocińskiego. Mam nadzieję, że będzie można startować w Polsce, a zawody dla naszych kibiców pokaże polska telewizja. Dlaczego nie chce pan jechać trenować do Centralnego Ośrodka Sportu? - Na razie do żadnego Centralnego Ośrodka Sportu się nie wybieram, a powodów jest kilka, choćby to, że przechodząc kwarantannę, będąc odseparowanym od różnych drobnoustrojów łatwo się przeziębić i można być dalej wykluczonym, a ja chcę wprowadzać się w trening. Właśnie wprowadzam się w trening, mam dostęp do treningów w terenie, potrzebuję trochę czasu, żeby to zrobić w odpowiedni sposób. Wyjazd do COS-u byłby nie najlepszym posunięciem. Nie wiadomo, co przyniosą kolejne tygodnie, a jadąc tam teraz, gdzie będzie, zakładam około czterystu sportowców różnych dyscyplin, powoduje, że łatwiej będzie mi zachorować na zwykłe przeziębienie. Uważam, że jest to słuszna decyzja. Do kiedy planuje pan zatem trenować w lesie, w polu i czy planuje w ogóle w tym roku pojechać do jakiegoś Centralnego Ośrodka Sportu? - Planuję, ale na pewno nie wcześniej niż w drugiej połowie maja. W przypadku, gdyby w przyszłym roku igrzyska olimpijskie się odbyły, to nie obawia się pan, że straci teraz trochę z przygotowań? Niektórzy sportowcy twierdzą, że co prawda trenując w lesie można podtrzymywać formę, natomiast nie da się zrobić treningu specjalistycznego. - Zgadza się, to jest prawda. Miotacze tracą czucie w rzucaniu, sprinterzy tracą w technice i sile, biegacze średniodystansowi technikę i czucie biegu, pływacy czucie wody i mógłbym tak dalej wymieniać. To się dzieje dosyć szybko, ale poprzez lata treningu szybko do tego wracamy. Z drugiej strony jest trochę nieuczciwe, żeby w Centralnych Ośrodkach Sportu zamykać tylko elitę, a co zrobić z tymi, którzy są pretendentami do tytułów i walczą o kwalifikacje olimpijskie? Im będzie ciężko, bo COS-y nie pomieszczą wszystkich zawodników i wszystkich dyscyplin. W poniedziałek prezes Polskiego Komitetu Olimpijskiego mówił nam, że otwarcie Centralnych Ośrodków Sportu to będzie spore wydarzenie i natychmiast trzeba to wykorzystać, a pan ma inne zdanie. - Ponieważ jest to trudna decyzja, cieszę się, że zostaną otwarte, ale z wymienionych już powodów nie ma czegoś, co by mnie przekonało, że jest to jedyna i słuszna droga. Wybieram trochę inną, żeby najpierw się wprowadzić w trening, a dopiero potem szlifować formę. Planuję wyjazd do Szklarskiej Poręby, gdzie nie ma Centralnego Ośrodka Sportu, ale są za to genialne tereny, jest stadion, można mieszkać w Jakuszycach na wysokości 900 metrów tak jak w Zakopanem, no i jest gdzie biegać, planuję tam pojechać w drugiej połowie maja.