PAP: Przez dwa lata miał pan w swoim zespole Georga Grozera i zna go jak mało kto w Polsce. W niektórych spotkaniach podczas tego mundialu 29-letni atakujący niemal w pojedynkę zapewniał zwycięstwo reprezentacji Niemiec. Da się go zatrzymać, gdy jest w tak dobrej formie? Andrzej Kowal: - Jeśli będzie w takim rytmie jak w meczu z Bułgarią czy Iranem, to będzie o to bardzo ciężko. Pytanie tylko, czy on sam jest w stanie na takim poziomie wygrać mecz, czy jego dobra gra wystarczy. Bo w niemieckiej ekipie jest Grozer, a potem długo, długo nic. Taktyka Polaków na ten mecz będzie więc jasna. Myśli pan, że zawodnik Biełogorje Biełgorod może nie wytrzymać presji w sobotę? On i jego koledzy z drużyny narodowej nigdy jeszcze nie walczyli o finał imprezy rangi mistrzowskiej. - Dla niego spotkania o dużą stawkę i to jeszcze przy dużej liczbie żywiołowo reagujących kibiców to, jak to się mówi, woda na młyn. Mówił pan, że Grozer może nie dać rady w pojedynkę wygrać tak istotnego spotkania, ale mistrzostwo Europy Serbii w 2011 roku dla wielu osób to dzieło jednego człowieka - Ivana Miljkovica. - Nie wynajdę prochu, jeśli powiem, że podczas takich ważnych i długich turniejów, jakimi są igrzyska olimpijskie czy mistrzostwa świata, podstawą jest zespół, ale w kluczowych momentach o losach spotkania przesądzają atakujący. Jeśli nie ma się dobrego zawodnika na tej pozycji, to nie ma możliwości, by wygrać ważną imprezę. To samo dotyczy naszej ligi. Czy sobotni półfinał może się więc zamienić w pojedynek Grozer kontra Mariusz Wlazły? - U "Biało-czerwonych" rozkład sił w ataku jest bardziej zbilansowany. Może na początku danego seta Niemcy spróbują bardziej urozmaiconej taktyki, ale jestem pewny, że w końcówkach wszystko będzie szło do Georga. W ekipie gospodarzy siły są bardziej rozłożone na kilku zawodników, ale w ważnych momentach piłkę też pewnie będzie dostawał Wlazły. Czy Niemcy mają jakieś inne mocne punkty poza Grozerem? - Szczerze? Nie widzę takich. On jest ich jedynym atutem. Oczywiście może być też tak, że dobry dzień będzie miał przyjmujący Denis Kaliberda albo któryś ze środkowych. To Georg jest jednak motorem napędowym tego zespołu. Znalezienie się w czołowej czwórce MŚ właśnie Niemców czy Francuzów jest dla pana większą niespodzianką? - Mimo wszystko Niemców. "Trójkolorowi" już wcześniej pokazywali się z dobrej strony, np. w Lidze Światowej. Mają też więcej zawodników grających na wysokim poziomie. Francuzi są zespołem nieobliczalnym i półfinały dużych turniejów rządzą się swoimi prawami, ale nie spodziewam się, że zaskoczą na tyle, by pokonać Brazylijczyków. Stawiam w tej parze na obrońców tytułu, o ile wystąpią w pełnym składzie. Polacy mają za sobą cztery pięciosetowe spotkania z rzędu. We wszystkich zwyciężyli, co buduje dobrą atmosferę, ale te wszystkie rozegrane partie zostają w nogach. Nie obawia się pan, że siatkarze mogą to odczuć właśnie w sobotę? - Nie sądzę, aby stanowiło to ważny czynnik. Po tylu dniach mogą mieć zmęczoną głowę czy nogi, ale nie serce. A pokazali, że to ostatnie mają wielkie. Trzeba pamiętać, że zmęczenie fizyczne dotyczy nie tylko Polaków, ale także trzech pozostałych ekip. Podopieczni Stephane'a Antigi słabsze momenty zaliczyli w meczu z Francją i w drugiej części pojedynku z Rosją. Czy Pana zdaniem to kwestia przestojów w grze, czy też rozluźnienia związanego z tym, że w obu wypadkach byli już pewni awansu do kolejnego etapu rywalizacji? - Najważniejsze, że te spotkania wygrali, choć nie musieli. Pokazali tym samym charakter. Tak samo jak Argentyńczycy, gdy pokonali USA, mimo że nic im to już nie dawało. Dla przeciwwagi Serbowie zupełnie odpuścili mecz z Iranem, gdy nie mieli już szans na awans. Polakom zdarzały się błędy, ale dzięki temu, że zwyciężyli w tych pojedynkach, to zyskali dużą pewność siebie, a gdy się ją ma, to można osiągnąć wszystko. Nawet zdobyć mistrzostwo świata? - Oczywiście. Przed MŚ wiele dyskusji wzbudziły decyzje personale Antigi. Najszerzej komentowano brak w turniejowej "14" Bartosza Kurka. Spodziewano się, że w przypadku niepowodzenia wiele osób wytknie Francuzowi pominięcie tego zawodnika. Czy po awansie do półfinału szkoleniowiec "Biało-czerwonych" może mieć satysfakcję, że dobrze wybrał? - Na tę kwestię trzeba spojrzeć z szerszej perspektywy. Oczywiście bieżącą weryfikację stanowią wyniki i to na ich podstawie ocenia się, czy decyzja była dobra czy zła. Stephane przebywał najwięcej z zawodnikami przed turniejem i myślę, że - dla dobra zespolu - podjął najsłuszniejszą decyzję z możliwych. Po tej imprezie przed Francuzem będzie jednak jeszcze trudniejsze zadanie. Będzie musiał udowodnić, że ten sukces, bo miejsce w "czwórce" nim jest, nie był przypadkowy. A będzie niełatwo, bo wtedy będzie grał poza Polską, bez takiego licznego wsparcia kibiców, które teraz nie jest bez znaczenia. Co do wyboru zawodników, to zawsze się znajdzie wsród kibiców czy dziennikarzy ktoś, komu dana decyja szkoleniowca nie będzie się podobała. A odnośnie samego Bartka, to myślę, że prędzej czy później wróci do reprezentacji. Rozmawiała: Agnieszka Niedziałek