- Dużo serca włożyłem w to wszystko i żeby tu przyjechać. Poświęciłem naprawdę kawał życia, myślę, że w Brazylii zostawiłem też kawałek swojego serca. Naprawdę szkoda, jestem rozżalony tym wyścigiem, ale z drugiej strony nie mam sobie nic do zarzucenia. Dałem z siebie wszystko, tak jak obiecywałem, walczyłem tutaj o medale. Szkoda, że jednego dnia trochę mi gorzej poszło i straciłem kontakt z pierwszym i drugim miejscem. Złoty i srebrny medal mi w ten sposób odpłynął. Walczyłem jednak o brąz jak o złoto, ale wyszło tak jak wyszło. Może zabrakło trochę szczęścia - ocenił krótko po rywalizacji. 35-letni Myszka, który jest jednym z najstarszych zawodników w reprezentacji, nie wyklucza, że da radę żeglować do kolejnych igrzysk w Tokio. W dużej mierze będzie to jednak zależeć od jego... żony. - Muszę wrócić do domu, usiąść z żoną i z nią porozmawiać, bo ostatnie cztery lata to ona miała na głowie cały dom, dzieci i musimy sobie to wszystko teraz poukładać. Na pewno parę tygodni odpocznę od żeglarstwa. Przemyślę, czy kolejne lata damy radę i moja żona to wytrzyma. Ja kocham żeglarstwo, windsurfing i myślę, że w Tokio mogę być w równie dobrej formie, co teraz - uważa mistrz świata. Wyścig medalowy, opóźniony z powodu braku wiatru, zaczął się dla niego bardzo dobrze. Dopiero później przyszły problemy. - Zarówno Grek, jak i Francuz, gdzieś tam na starcie się pogubili. Wystarczyło dobrze się przyłożyć i ich zaklepać, to zrobiłem rewelacyjnie i ich super kontrolowałem. Na górnym znaku wchodziłem prawie 200 m przed Francuzem. Wydawało się, że wszystko jest poukładane, a wyścig dobrze zaplanowany. Niestety na kursie z wiatrem, trafiłem taki moment, kiedy grupa przede mną odjechała ze szkwałem i nagle się zatrzymałem. Nie byłem w stanie nic zrobić. Kolejny szkwał schodził dopiero z zawodnikami, którzy byli na górnym znaku. To spowodowało, że tylko patrzyłem jak oni w kilka sekund nadrabiają moje 200 m. Tak się wszystko poukładało, że oni mnie kontrolowali - opowiadał. To jednak nie jedyny słabszy dzień Myszki. W piątek stracił kontakt z czołówką i właśnie wówczas wiadomo było, że została mu walka wyłącznie o brąz. - Takie jest żeglarstwo, ale i tak startowałem w wyścigu medalowym z trzeciej pozycji. Walczyłem ile mogłem. Warunki były trudne. Czasami na ostatnim znaku ważyło się to, na którym miejscu byłem na mecie. Byłem w Rio jednym z szybszych zawodników, mimo wszystko bez szerszego spojrzenia na akwen i warunki nie dało się żeglować. Starałem się mieć oczy dookoła głowy i robić wszystko konsekwentnie przez całe regaty. Tak bywa. Nie przegrałem też z byle leszczami. Poziom był wyśrubowany - dodał. Zawodnik AZS-u AWFiS-u Gdańsk zapewnił, że Polskiemu Związkowi Żeglarskiemu nie może nic zarzucić. - Razem ze związkiem i ministerstwem sportu przygotowaliśmy porządny program, który umożliwiał mi walkę o medale. I ja o nie się biłem, przegrałem minimalnie. Mamy świetny sztab szkolenia, zawodników, którzy zostawili tutaj kawał serca. To jest trudny akwen do żeglugi i może po prostu - nie tym razem. Życzyłbym sobie takiego wsparcia dla siebie i innych zawodników, którzy będą przygotowali się do Tokio - podsumował. Jeszcze słabiej niż Myszka wypadła w tej samej klasie Małgorzata Białecka. Tegoroczna mistrzyni została sklasyfikowana na 14. pozycji. W Brazylii Polacy na razie wywalczyli cztery medale, w tym jeden złoty. Mazurek Dąbrowskiego zabrzmiał dla wioślarek Magdaleny Fularczyk-Kozłowskiej i Natalii Madaj. Igrzyska potrwają do 21 sierpnia. Z Rio de Janeiro - Marta Pietrewicz