Los ciężko doświadczył Sudańczyka. Miał zaledwie siedem lat, kiedy rodzice z ogarniętego wojną Południowego Sudanu wysłali go do wuja mieszkającego w północnej, spokojniejszej części kraju. Gdyby nie decyzja matki i ojca, Guor prawdopodobnie straciłby życie, jak wielu z jego krewnych. Dotarcie do wuja zajęło chłopcu jednak aż trzy lata. Trzy lata pełne bólu i upokorzenia. W trakcie podróży porwali go sudańscy żołnierze, a później pasterz bydła. Więzili go i zmuszali do pracy przymusowej w obozie. - To był trudny czas. Nie chcę do tego wracać- wspominał Sudańczyk. Przeszedł przez piekło na ziemi Udało mu się jednak przetrwać i wyrwać oprawcom z niewoli. - Kiedy uciekłem stamtąd, pomyślałem, że już nigdy więcej nie pobiegnę. Bieg traktowałem tylko jako środek do celu - mówił Maker. Zanim zapadła decyzja o przedostaniu się za granicę, u swojego krewnego spędził kilka lat. Dopiero jako 15-latek przebił się do utworzonego w Egipcie obozu uchodźców dla ofiar wojny. Dzięki statusowi uchodźcy udało mu się wylecieć do Stanów Zjednoczonych. Wysłano go do Concord w stanie New Hampshire. Dopiero w USA jego nauczyciel wychowania fizycznego odkrył drzemiący w nim talent. Na początku nie chciał trenować, ale z czasem bieganie zaczęło mu sprawiać przyjemność. Jako junior uświadomił sobie, że w swoim sporcie jest naprawdę dobry. Kiedy zaczął studia w Uniwersytecie Stanowym Iowa, dla żartu, jego kolega nakleił mu na szafkę karteczkę z napisem: "Cel - igrzyska w 2012 roku". W Londynie nie zrobił furory Po latach ciężkich treningów marzenie się spełniło. Pierwszy maraton przebiegł w 2011 roku i to od razu z czasem dającym kwalifikację na igrzyska w Londynie. Międzynarodowy Komitet Olimpijski nie wiedział co zrobić z jego przypadkiem. Nie był wtedy jeszcze obywatelem USA, a pod flagą Sudanu Południowego nie pozwolono mu wystąpić. Na szczęście władze światowego olimpizmu znalazły rozwiązanie: Maker wystąpił pod flagą MKOl-u. W Londynie Sudańczyk nie osiągnął spektakularnego wyniku. Na dystansie 42 km 195 m zajął dopiero 47. miejsce z czasem 2:19.32. Jednak jego występ nie przeszedł bez echa - zwrócił uwagę na problem swoich rodaków, którzy po głosowaniu w 2011 roku odłączyli się od macierzystego państwa - Sudanu. Nowo powstały Sudan Południowy ma powierzchnię dwukrotnie większą od Polski i liczy ok. 10,5 mln mieszkańców. 12 lat po przybyciu do Stanów Zjednoczonych, w 2013 roku, uzyskał amerykańskie obywatelstwo. Do tej pory jednak nie miał okazji odwiedzić swoich rodziców żyjących w nędzy, bez bieżącej wody i elektryczności. Swoją najbliższą rodzinę po raz ostatni widział prawie 20 lat temu. 60 km w porze deszczowej do najbliższego telewizora "Nie spotkałem się z nimi od momentu, w którym miałem siedem lat. To bardzo wiele czasu. Jestem podekscytowany i jednocześnie zdenerwowany. To będzie wyjątkowy moment dla mnie, kiedy zobaczę, jak żyje się tam teraz. Moi rodzice nie byli w stanie mnie niestety oglądać na igrzyskach w Londynie. Musieliby przejść około 60 km podczas pory deszczowej, by móc obejrzeć telewizję. Jeśli pojadę do nich, zabiorę ze sobą nagrania mojego biegu z igrzysk"- powiedział trzy lata temu. Miał się z nimi spotkać po przebiegnięciu maratonu w Bostonie - 15 kwietnia 2013 roku. To właśnie tego dnia bracia Carnajewowie przeprowadzili tragiczny w skutkach zamach bombowy. W wyniku eksplozji zginęły trzy osoby, a 264 zostały ranne. Terroryści na szczęście nie pokrzyżowali planów lekkoatlecie. Sudańczyk dotrzymał słowa i kilka miesięcy później, w lipcu, odwiedził swoje rodzinne strony. Najbardziej spotkanie przeżywała jego matka. Jak relacjonuje sportowiec: - Ktoś krzyknął i właśnie wtedy mnie zobaczyła. Zaczęła drżeć na całym ciele. Ja czułem to samo. Oboje zamarliśmy na minutę. Chwilę później uświadomiłem sobie, że ona klęczy na ziemi. Także uklęknąłem, objąłem ją ramieniem i podniosłem do góry. Zaczęła mnie głaskać i szeptać: "To ty? To ty". Guor Maker nie należy do faworytów maratonu w Rio de Janeiro, ale wciąż marzy o medalu. Dla mamy, dla całego Sudanu Południowego. Paweł Maj