Etiopskie władze zapewniły, że Lilesa, który na mecie biegu w Rio de Janeiro wykonał antyrządowy gest, może bezpiecznie wrócić do kraju. - Nie będzie miał żadnych problemów w związku z manifestowaniem swoich poglądów. W końcu zdobył dla naszego kraju medal olimpijski - powiedział rzecznik rządu Getachew Reda. Lilesa, który w niedzielę podczas finiszu biegu na znak protestu wobec polityki rządu podniósł w górę skrzyżowane ręce, tłumaczył po zawodach, że chciał w ten sposób zwrócić uwagę na ofiary demonstracji, jakie mają miejsce w jego rodzinnym regionie Oromia (środkowa i zachodnia część kraju). - Oromo to moje plemię. Moi krewni siedzą w więzieniach, a ludzie, którzy mówią o demokracji i prawach człowieka, są zabijani - powiedział zawodnik, który odczuwa strach przed powrotem do ojczyzny. - Jak wrócę, to mogą mnie zabić, a jeśli nie zabiją, to aresztują - stwierdził maratończyk, który nie wie, czy wracać do kraju. Plemię Oromo, stanowiące blisko połowę ludności Etiopii, protestuje przeciwko polityce zdominowanego przez uprzywilejowanych Tigrejczyków rządu, który przez zapatrzenie w industrializację i postęp zaniedbał potrzeby rolnictwa. Krwawe demonstracje, w których - jak szacują organizacje międzynarodowe - zginąć mogło nawet ponad 400 osób, wymierzone są m.in. w działania władz mające na celu rozbudowę stolicy kosztem pól i pastwisk ubogiej ludności. Problemy te nakładają się na kwestie związane z blokowaniem przez władze swobód obywatelskich, których przywrócenia domaga się coraz więcej mieszkańców wciąż jednego z najbiedniejszych krajów świata.