- Mama obchodzi dzisiaj imieniny, myślałam przez kilka miesięcy, że byłby to dla niej najlepszy prezent. Udało się - cieszyła się Włodarczyk po konkursie rzutu młotem. - Zrobiłam tak, jak ktoś napisał do mnie na portalu społecznościowym. Pierwszy rzut miał być na zaliczenie, drugi na olimpijski rekord, a trzeci na rekord świata. Tak się stało, tak zrobiłam. Więc pozdrawiam tego kibica i dziękuję za podpowiedzi - uśmiechała się rekordzistka świata. Za sukcesem Włodarczyk stoi cały sztab ludzi. Lekkoatletka po zwycięstwie dziękowała im za pomoc. - Warto było się sponiewierać - dodała. - Rano jak się obudziłam, pomyślałam: O kurczę, będzie dobrze. Spałam siedem godzin i byłam jakoś dziwnie wypoczęta. Jestem najszczęśliwszą kobietą na świecie. Kibice dodawali mi sił, bo gdy o nich myślałam, to aż mi się płakać chciało. Ale ich nie zawiodłam - podkreślała. - Taki wynik w tych warunkach to kosmos. Przy takiej pogodzie jeszcze nie trenowałam, ani nie startowałam - dodaje Anita. Mimo wielkiej radości, Włodarczyk wie, że może rzucać lepiej. - Nie było idealnie, bo pochyliłam biodra. Niewiele brakowało, a pobiłabym jeszcze raz rekord świata. Znakomity doping, nie wiedziałam, czy taki dzień się powtórzy. To drugi złoty medal dla Polski w tracie igrzysk olimpijskich w Rio. Pierwszy zdobyły wioślarki Magdalena Fularczyk-Kozłowska i Natalia Madaj. Prywatnie to... przyjaciółki Włodarczyk. - Z Magdą studiowałyśmy w Poznaniu. W 2009 roku zaczęła się nasza rywalizacja. Co roku zdobywałyśmy medale. Gdy dowiedziałam się, że ona z Natalią zdobyły złoto, wiedziałam, że ja też po nie sięgnę. Za cztery lata odbędą się kolejne igrzyska olimpijskie. Czy Polka wystartuje w tych zawodach? - Jestem ambitna, nie wiem, czy dotrwam do Tokio. Najbardziej cieszę się z rekordu świata, bo głośno o tym mówiłam - kończy nasza mistrzyni.