Polacy byli jedną z rewelacji pierwszego dnia. Mimo przebitej opony uzyskali najlepszy czas i objęli prowadzenie w klasyfikacji tej kategorii. Wprawdzie prawdopodobnie otrzymają karę za spóźnienie na start, ale nie było to ich największe zmartwienie. - Mamy naprawdę spory problem z silnikiem. Jak na mecie odcinka zgasiliśmy auto, to nie chciało nam już odpalić. Nie wiemy jeszcze, co się dokładnie stało, ale wydaje się to poważne. Zobaczymy jak się sytuacja rozwinie. Możemy nawet nie przystąpić do drugiego etapu - mówił w niedzielę wieczorem Marton. Ostatecznie auto udało się doprowadzić do sprawności, ale nie wiadomo, czy Polakom uda się dojechać do mety w Neom. Jak podkreślił Marton, kłopoty te mogą wynikać z tego, że samochód dotarł do nich bardzo późno i nie było czasu na porządne testy. - Po raz pierwszy podobnym autem pojechaliśmy dopiero w niedawnym Rajdzie Maroka. Sam pomysł startu w Dakarze Can-Amem narodził się dosyć późno, w połowie września. Na szybko zmontowaliśmy ekipę mechaników. Mieliśmy auta dostać na miesiąc przed wyjazdem, ale z jakichś tam problemów w fabryce odebraliśmy je dopiero na pięć dni przed wyjazdem ciężarówki do Marsylii (skąd statkiem rajdowa karawana została przetransportowana do Arabii Saudyjskiej - dop. red.). - Przejechaliśmy tylko 80 kilometrów w Drawsku Pomorskim, ale ciężko porównywać te warunki, bo tam było zero stopni. Jeszcze 2 stycznia tutaj mieliśmy krótkie testy i można powiedzieć, że tak trochę z marszu przystąpiliśmy do tego Dakaru. I to się niestety zaczyna mścić - przypuszcza Marton. Załoga Aron Domżała, Maciej Marton debiutowała w poprzednim Dakarze, ale w kategorii samochodów. Polacy bardzo dobrze sobie radzili, w połowie rajdu zajmowali ósme miejsce, ale popełnili błąd nawigacyjny i wjechali do kanionu, z którego ich Toyotę helikopterem udało się wydobyć dopiero po kilku dniach. Podobnie jak przed rokiem, obecnie także w kategorii UTV startują ich ojcowie - Maciej Domżała i Rafał Marton. - Z nami jest różnie. Ja poszedłem w ślady taty. Jak on zaczynał jeździć, to miałem z 11 lat i marzyło mi się, żeby kiedyś pojechać i obejrzeć Dakar. W rajdach zacząłem startować jak tylko zrobiłem prawo jazdy. Natomiast w przypadku Arona jest odwrotnie, bo to on zainteresował tym sportem tatę. To naprawdę fajne, gdy startują ojcowie i synowie. Śmiejemy się, że jak ojcowie wytrzymają, to w przyszłości zrobimy trzypokoleniowy team, bo my też już mamy synów - dodał Maciej Marton. Pierwszego dnia załoga ojców straciła do synów godzinę. - Oni jadą w innej klasie, autem bardziej zbliżonym do seryjnego i przez to wolniejszym, dlatego nie można porównywać naszych wyników. Poza tym pomagają nam, wożą na wszelki wypadek trochę więcej narzędzi i części, przez co mają cięższy samochód - podkreślił. Maciej Domżała zapewnił, że w zespole nie ma żadnej rywalizacji. - Syn mnie w to wciągnął, ale ja jeżdżę dla przyjemności. Lubię podróżować, więc się specjalnie nie opierałem. Dla mnie najważniejsze to przejechać i ukończyć, a wynik nie jest już tak istotny. Z dziećmi w żaden sposób nie konkurujemy. Duma mnie rozpiera z ich niedzielnego sukcesu. Poniedziałkowy etap Dakaru prowadzi z Al-Wadżh do miejscowości Neom. Trasa liczy 401 kilometrów, w tym 367 to odcinek specjalny. Z Neom - Kryspin Dworak