Po raz trzeci w karierze zwyciężył Katarczyk Nasser Al-Attiyah w Toyocie. Przygoński stracił do niego prawie dwie i pół godziny. Polak zapowiadał przed rajdem walkę o podium i gdyby nie awaria skrzyni biegów na szóstym etapie, byłby blisko realizacji celu. Przez cały rajd toczył wyrównaną walkę z czołówką, czterokrotnie plasując się na trzecim miejscu na etapie. "Czwarta pozycja, cieszymy się z niej niezmiernie. Wielka walka trwała do końca, szczególnie przez trzy ostatnie dni, gdzie ścigaliśmy się na ekstremalnie trudnych wydmach, a problemy mieli praktycznie wszyscy. Cieszymy się, że jesteśmy w stanie walczyć z najlepszymi, ze światową czołówką. Zwłaszcza że jesteśmy młodą ekipą i mamy przed sobą dużo czasu i wiele rajdów. Większość odcinków kończyliśmy na trzeciej pozycji, co pokazuje, że pojechaliśmy świetnie, byliśmy 'w sztosie'" - przyznał kierowca ORLEN Team. Przy okazji Przygoński podziękował wszystkim, którzy trzymali kciuki za niego i jego belgijskiego pilota Toma Colsoula. "Kiedy mieliśmy problemy, dostaliśmy mnóstwo pozytywnie motywujących wiadomości, za co jesteśmy wdzięczni. To było szczególnie ważne po odcinku, na którym mieliśmy awarię. Szkoda, że odpadli nasi rodacy - Aron Domżała i Maciek Marton, których samochód został w górach, czy Maciek Giemza, którego motocykl odmówił posłuszeństwa" - dodał. Czwarta lokata jest najwyższym miejscem w jego karierze. Przed rokiem, również jadąc z Colsoulem, był piąty, a jako motocyklista najwyżej uplasował się na szóstej pozycji. Al-Attiyah najlepszy w Dakarze był w 2011 roku w Volkswagenie i w 2015 roku w Mini. Tym razem wygrał za kierownicą Toyoty, dając temu japońskiemu producentowi pierwsze w historii zwycięstwo w najbardziej wymagającej off-roadowej imprezie na świecie.