Na trasie z San Juan de Marcona do Pisco przegrali tylko z Francuzem Sebastienem Loebem (Peugeot) i liderem imprezy Katarczykiem Nasserem al-Attiyah (Toyota). "Jechało nam się bardzo dobrze, praktycznie bezbłędnie i wysokim tempem, goniąc Giniela de Villiers, który był przed nami. Na trasie trudne wydmy z miękkim piaskiem, trzeba było jechać mądrze, żeby się nie zakopać. Do tego sporo kamieni pod piaskiem, na szczęście udało się nie przeciąć opon, w których mieliśmy niskie ciśnienie. Cieszymy się, że młoda załoga z Polski może +cisnąć+ czołówkę Dakaru. Sytuacja w klasyfikacji się zmienia, szkoda oczywiście wcześniejszej awarii, ale widać, że jedziemy dobrze, a nasza jazda jest doceniana" - powiedział Przygoński. Zdobywca Pucharu Świata w rajdach terenowych FIM w sezonie 2018 Przygoński był szybszy m.in. od Carlosa Sainza, Cyrila Despresa czy Stephane'a Peterhansela, którzy nie ustrzegli się błędów nawigacyjnych. Cała trójka zakopała się w wydmach i straciła sporo cennych minut. Polak już po raz czwarty w tegorocznej edycji Dakaru uplasował się na trzeciej pozycji na etapie. Wcześniej był trzeci także na pierwszym, trzecim i czwartym. W klasyfikacji generalnej nadal jest szósty, stratę do Despresa zmniejszył o ponad cztery minuty. Jazdę Przygońskiego bardzo wysoko ocenił były kapitan Orlen Teamu Jacek Czachor, który obecnie jest w sztabie trenerskim zespołu. "To był rewelacyjny start Kuby, kolejne podium z dużą szansą na awans w +generalce+. Pozbierał się po awarii skrzyni, jedzie fantastycznie i wciąż może myśleć o pierwszej trójce. Środa będzie dla Kuby decydującym etapem walki o poprawienie lokaty" - przyznał Czachor. Pecha miał natomiast Maciej Giemza, który przed startem do ósmego etapu był w klasyfikacji generalnej na 22. pozycji. Motocyklista Orlenu od początku jazdy zmagał się z awarią techniczną, ostatecznie do mety nie dojechał. "Na 89. kilometrze motocykl przestał jechać, silnik praktycznie wybuchł. Byłem bezsilny, awaria nie do naprawy. Znalazłem się w podobnej sytuacji jak wielu zawodników, którzy już odpadli. To był dla mnie wspaniały rajd, z dnia na dzień było coraz lepiej, liczyłem nawet na awans do czołowej +15+. Jestem załamany. Niestety maszyna wygrała z zawodnikiem" - powiedział Giemza. Bez większych problemów do mety dojechał drugi motocyklista Adam Tomiczek. Był 23., w klasyfikacji generalnej awansował na 17. pozycję. "Etap okazał się bardzo wymagający, szczególnie w pierwszej części, gdzie napotkaliśmy miękki i głęboki fesz-fesz oraz mgłę. Naprawdę trzeba było powalczyć, żeby to przejechać. Z kolei po tankowaniu trzeba było się zmierzyć z bardzo miękkimi wydmami. Przydarzył mi się mały błąd nawigacyjny na 20 kilometrze przed końcem, przez co zaliczyłem małą stratę, ale dalej wszystko poszło dobrze. Zmęczenie daje o sobie znać, ale grunt, że znów jestem na mecie" - przyznał Tomiczek. Oprócz Giemzy we wtorek z rajdu wycofali się także dwaj inni Polacy, jadący lekkim pojazdem UTV Maciej Domżała i Rafał Marton. Na 150. kilometrze odcinka dojazdowego w ich Polarisie doszło do uszkodzenia wału korbowego silnika. Podzielili tym samym los rewelacyjnie spisujących się w rywalizacji samochodów synów - Arona Domżały i Macieja Martona, którzy w piątek wjechali w głęboki wąwóz i nie byli w stanie się z niego wydostać. Ich Toyota została wydobyta dopiero przy pomocy ciężkiego śmigłowca transportowego armii peruwiańskiej. W środę uczestników 41. rajdu Dakar czeka dziewiąty, przedostatni etap rywalizacji. Zawodnicy będą mieli do pokonania pętlę wokół Pisco - 96 km dojazdów i 313 km odcinka specjalnego. Zakończenie rajdu w czwartek. (PAP) wha/ cegl/