Jedenaście dni ścigania, dziesięć etapów i niewielkie zróżnicowanie kolejnych wyzwań. 41. Rajd Dakar odbył się w wersji mocno okrojonej, bo z udziału w imprezie wycofały się jeszcze w zeszłym roku Boliwia, Argentyna i Chile. Pozostało Peru, które starało się przyjąć uczestników najlepiej jak potrafi. To był jednak zupełnie inny Dakar niż jego poprzednie edycje. - Organizatorzy robili wszystko, żeby tegoroczny rajd uczynić tak trudnym, jak tylko to możliwe. Ogromne fragmenty trasy pokryte fesz feszem - prawdziwą zmorą zawodników - dały wszystkim w kość. Miękki piasek na peruwiańskich wydmach również dla wielu okazał się przeszkodą nie do pokonania. Jednak, zgodnie z przewidywaniami, była to sprinterska wersja Dakaru - mówi Interii Rafał Sonik, pierwszy polski triumfator Rajdu Dakar, który w tym roku wziął udział w legendarnej imprezie w zupełnie nowej roli. - Spojrzenie na Dakar z innej perspektywy było na pewno ciekawym doświadczeniem. Muszę jednak przyznać, że na początku trudno było mi się odnaleźć w nowej roli. Już podczas odbiorów administracyjnych miałem odruch, by podejść do stanowisk, przy których formalności załatwiają zawodnicy, ale tym razem czekała na mnie "tylko" akredytacja prasowa. Czułem się nieco zagubiony, kiedy mimo świadomości, że tym razem nie wsiadam na quada, emocje przed startem kolejnego Dakaru buzowały jak zawsze. Podobnie pod rampą startową - czekałem aż wśród innych quadowców zostanie wywołane moje nazwisko. Na szczęście w naszym zespole był doświadczony operator Jacek Bonecki, który starał się mnie dyscyplinować i sprowadzać na właściwe, reporterskie tory - opowiedział nam Sonik, który po kontuzji i długiej rehabilitacji wrócił już do formy, ale przed Dakarem nie był jeszcze gotowy na sto procent. Stąd decyzja, by tę edycję pokazać od zupełnie innej strony. Reportera, a nie zawodnika. Jak na nową rolę Rafała Sonika zareagowali jego rywale i znajomi w dakarowej karawanie? - Większość z nich pisała do mnie SMSy jeszcze przed Dakarem, kiedy pojawiła się lista startowa. Pytali dlaczego podjąłem taką decyzję, skoro wystartowałem w trzech ostatnich rajdach Pucharu Świata i wydawało się, że odzyskałem już pełną sprawność po wypadku sprzed roku. Z jednej strony byli zdziwieni, ale z drugiej szybko przyzwyczaili się do widoku Sonika biegającego po biwaku z mikrofonem. Znamy się wszyscy doskonale, więc rozmowy, które nagrywaliśmy miały nieco inny charakter, niż w relacji z zawodowymi dziennikarzami - wyjaśnia krakowianin. Ze zmianą roli Rafała Sonika, wiązała się również zmiana codziennej rutyny, do której przyzwyczaił się podczas wielu lat startów. - Życie zawodnika podlega z pewnością większej dyscyplinie. Każda minuta dnia jest wyliczona i wyceniona na wagę złota. Oczywiście reporter też musi wstać wcześnie rano, żeby przygotować relację ze startu, ale potem pozostaje "tylko" przemieścić się na kolejny biwak, żeby tam zrealizować zaplanowane nagrania. My podróżowaliśmy kamperem, więc warunki były bardzo komfortowe. Mogliśmy zmieniać się za kierownicą i odpoczywać. Rajdowcy tego komfortu nie mają. Długie godziny walczą z wydmami i fesz feszem na odcinkach specjalnych, a potem muszą sprawnie przeprowadzić wszystkie niezbędne czynności i pójść spać. Regeneracja w tym przypadku równa się bezpieczeństwu na trasie. My w razie zmęczenia nie ryzykowaliśmy tak, jak oni - dodał zawodnik, który w 2015 roku triumfował w Rajdzie Dakar w kategorii quadów. Dokonał tej sztuki jako pierwszy Polak w historii. - To był w sumie 12. Rajd Dakar, na który przyjechałem - kontynuował myśl. - Moje postrzeganie całego wydarzenia nie zmieniło się więc znacząco. Nowa rola pozwoliła mi jednak zaobserwować choćby jak wygląda życie zespołu, który zazwyczaj podąża moim śladem od biwaku do biwaku. Nie zdawałem sobie sprawy, ile rzeczy muszą po drodze załatwić i jak wiele obowiązków łączy się z ich podróżą przez południowoamerykański kontynent. To detale i prozaiczne sprawy, których nie sposób wymienić, a które nie raz kosztują mnóstwo stresu, energii i czasu - ocenił Rajd Dakar w ostatnich latach przeszedł sporą przemianę i zmaga się z dużymi problemami organizacyjnymi. Tegoroczna impreza odbyła się w skróconej i mocno zmienionej formule. ASO - organizator Dakaru - nie doszedł do porozumienia z gospodarzami w Ameryce Południowej. W tle, jak donosiły media, pojawiły się rozbieżności finansowe. Sonik - weteran imprezy, ale też jej baczny obserwator, nie szczędził organizatorom gorzkich słów po wpadkach w ubiegłych latach. Nie tylko nasz mistrz wytykał błędy ASO, w zasadzie większość gwiazd startujących w poprzednich edycjach miała zastrzeżenia do organizacji. Czy Rajd Dakar w takiej formie ma przyszłość czy musi się zmienić, by przetrwać? - W tegorocznej formie nie ma szans. I to nie tylko ze względu na stopień trudności i zainteresowanie zawodami. Nie wierzę po prostu, by ASO mogło uzależniać organizację tak wielkiej imprezy sportowej od decyzji rządu jednego kraju. Wiem, że Etienne Lavigne już rozmawia z rządami Chile oraz Boliwii. Swoją kandydaturę podtrzymał również Ekwador. Jednocześnie od paru lat toczą się rozmowy z Algierią, ale także Namibią i RPA. Jest więc szansa na powrót do Afryki, choć na pewno nie na dawne trasy, ponieważ tam, w tym samym terminie, odbywa się już Africa Eco Race. Dakar w Ameryce Południowej ma się jednak dobrze. Potrzebny jest tylko powrót do różnorodności i długości trasy, która pozwala na sprawdzenie wytrzymałości człowieka i sprzętu - uważa Rafał Sonik. Wracając do Rajdu Dakar 2019, Rafał Sonik ocenił organizację imprezy w skróconym wydaniu. - Pogmatwana nawigacja nie służyła nikomu, a brak różnorodności w pokonywanym terenie, nie wystawiał zawodnika i sprzętu na tak wymagający sprawdzian, jak poprzednie edycje. Peruwiańscy kibice, jak zawsze gorąco powitali rajdową kolumnę, ale jeżdżenie w kółko po jednej, wielkiej piaskownicy, to nie jest to, do czego przywykliśmy. To nie jest największe z możliwych wyzwań - argumentował nasz mistrz. Czy zatem zobaczymy go w kolejnej edycji legendarnej imprezy? - Na pewno, jeśli tylko organizator zdoła przygotować trasę będącą wyzwaniem na miarę legendy Dakaru. Czy w Ameryce Południowej, czy Afryce - stawię się na starcie. Mój Beduin jest wciąż osamotniony, więc muszę przywieźć mu brata - zakończył Rafał Sonik. Krakowianin po powrocie do kraju wrócił do treningów i planuje powrót do ścigania w całym sezonie 2019. - Szczerze mówiąc, już nie mogę się tego doczekać. Tegoroczny sezon Pucharu Świata został podzielony na dwa osobne cykle: krótkie rajdy typu Baja i maratony. Jak co roku będziemy ścigać się w Abu Zabi, Maroku i na Atakamie, ale pojawia się również nowa, fantastyczna runda. W kalendarzu zagościł bowiem Silk Way Rally - czyli 12 dni rywalizacji na bezdrożach Rosji, Mongolii oraz Chin. To będzie dla nas coś zupełnie nowego, fascynującego i pięknego. Nie tylko ja, ale każdy z członków naszego zespołu, nie może się już doczekać tego rajdu! - cieszy się "SuperSonik". Jaki będzie jego najważniejszy cel na sezon 2019? - Cel od kilku lat jest taki sam: przeskoczyć Sebastiena Loeba w liczbie zdobytych tytułów mistrzowskich i zacząć gonić ścisłą czołówkę motosportu - zawodników, którzy mają po kilkanaście czempionatów na koncie. Będę więc walczyć o Puchar Świata FIM oraz Puchar Świata weteranów. Jak zawsze, we wszystkich rajdach towarzyszyć mi będzie serce Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, które mam na daszku kasku. Mówię to nie bez powodu. Ponieważ równie ważne, jak wynik sportowy jest dla mnie w tym sezonie inicjatywa #SilaDobra, #NOBELdlaWOSP. Krótko mówiąc, chcemy wokół tej wspaniałej inicjatywy zgromadzić siłę, która pokaże jak wielką wartością dysponujemy. My, Polacy - zdradził nam rajdowiec, ale też biznesmen i filantrop, który słynie ze swojej aktywności pozasportowej. Kris