Tego dnia uczestnikom burze piaskowe dawały się mocno we znaki. Około godziny 19 jadący mitsubishi Charles Belzeve zaalarmował organizatorów. Nad jego wozem przeleciał helikopter. Nie miał świateł. Wyglądało jakby gubił się w ciemnościach. Chwilę później Belzeve usłyszał tylko głuchy huk. 14 stycznia 1986 roku doszło od najbardziej tragicznego wypadku Rajdu Paryż - Dakar. Po 14. etapie z Niamey do Gourma-Rharous w środku malijskiej pustyni rozbił się helikopter. Uderzył w jedną z licznych w tym rejonie wydm. Na miejscu zginęło pięć osób: 23-letni pilot François Xavier-Bagnoud, inżynier Jean-Paul Le Fur, 26-letnia dziennikarka Nathalie Odent, 33-letni piosenkarz Daniel Balavoine i 36-letni Thierry Sabine - "ojciec Rajdu Paryż - Dakar", jego pomysłodawca i organizator. Miał zwidy, wysysał wilgoć z kamieni Sabine dogonił przeznaczenie. Dziewięć lat wcześniej podczas rajdu motocyklowego Abidżan - Nicea ledwo wymknął się śmierci. Na libijskiej pustyni jego motor zgasł, zabrakło paliwa. Przez trzy dni maszerował pieszo. Nie miał wody ani nic do jedzenia. W potwornym upale czuł się jak obłąkany, miał zwidy, aby ugasić pragnienie wysysał wilgoć z mokrych kamieni. Był o krok od śmierci. Czwartego dnia nadeszła pomoc. Odnalazł go samolot wysłany przez organizatora. Doświadczenie, które powinno go zniechęcić do organizacji podobnego typu imprez - wprost przeciwnie - zachęciło go, by samemu stworzyć pustynny rajd. Nie wszystkim podobała się idea organizacji tak ryzykownej imprezie. Sabine miał wielu wrogów. Przeciwny był mu prezes Francuskiej Federacji Sportów Samochodowych Jean-Marie Balestre. - Przecież reguła sportów międzynarodowych zabrania wspólnego startu samochodów i motocykli - mówi szef federacji. Buntował przeciw niemu ministrów francuskiego rządu. Po śmierci założyciela rajdu zasiadł w jego fundacji. Uparty Sabine był zdeterminowany i postawił na swoim. W grudniu 1978 roku w drogę ruszyli pierwsi uczestnicy rajdu Paryż - Dakar. Pomysł na sukces? Celebryci na starcie Pomysł na sukces był niezwykle prosty, przynajmniej jeśli spojrzy się na to dziś. Impreza miała być najtrudniejszą z możliwych, szkołą charakteru dla kierowców i wytrzymałości dla motocykli i samochodów. Ale Sabine zadbał też właściwie o marketing. Popularność rajdowi miła przynieść obecność wśród uczestników celebrytów. W 1982 roku na starcie stanął syn ówczesnej premier Wielkiej Brytanii Mark Thatcher. Bardzo zdenerwował matkę, być może bardziej niż strajkujący hutnicy i górnicy, bo na kilka dni stracił łączność i nie było z nim kontaktu. Sabine zaprosił też do udziału w imprezie słynnego belgijskiego kierowcę wyścigowego Jackiego Icksa (wygrał w 1983 roku), byłego piłkarza reprezentacji Francji i Realu Madryt Raymonda Kopę, księcia Monaco Alberta i księżniczkę Karolinę, aktorkę Chantal Nobel, piosenkarza Michela Sardou, astronautę Jean-Loup Chretiena. Dziennikarz ustępuje miejsca piosenkarzowi, a ten ginie To działało. Na starcie edycji rajdu z 1986 roku przed pałacem w Wersalu wyruszających w drogę uczestników żegnało 30 tysięcy widzów! A było zimno i dżdżysto. Sabine stworzył coś, co się ludziom spodobało, choć krytycy wytykali mu, że igra z ogniem. Jego samego oceniono różnie. Żegnając go po śmierci w 1986 roku dziennik "Le Monde" napisał, że był wyjątkową, ale kontrowersyjną osobowością. "Z jednej strony - uwodzicielski, ujmujący, ważny dla ludzi, którzy go otaczali, ale z drugiej strony - zimny, autorytarny, wyrachowany". Aby odnieść sukces musiał być jednak twardy i bezkompromisowy. Dramat z 14 stycznia 1986 roku jest do dziś analizowany przez ekspertów, dziennikarzy, komentatorów w artykułach, szczegółowych analizach, filmach dokumentalnych. Nieznana jest przyczyna katastrofy helikoptera z dyrektorem Paryż - Dakar na pokładzie. Istnieją tylko hipotezy. To wydarzenie ma bardzo wiele tragicznych kontekstów. Znany francuski piosenkarz Daniel Balavoine, który wziął udział w rajdzie jako ambasador akcji charytatywnej, nie był przewidziany jako pasażer. Z Gao, gdzie dał sygnał do rozpoczęcia meczu piłki nożnej z udziałem lokalnych drużyn, miał odlecieć samolotem. Piosenkarz chciał jednak zaliczyć lot helikopterem po trasie rajdu. Po długich wahaniach zdecydował się, że poleci właśnie tego dnia - z Gao na biwak w Gourma-Rharous. Dokonał śmiertelnego wyboru. Miejsca ustąpił mu dziennikarz motoryzacyjny i kierowca Jean-Luc Roy. - Myślę o tym co się stało każdego dnia - mówi Roy w dokumencie stacji RMC Sport. - Dlaczego polecieli on, a nie ja? - pytał. Na pokład - w miejsce innych przewidzianych z początku pasażerów - wsiadła także dziennikarka Nathalie Odent i Jean-Paul Le Fur, inżynier dźwięku radia RTL. Helikopter miał dwa międzylądowania po drodze w kierunku biwaku. Mimo pogarszających się warunków atmosferycznych nie przerwano lotu. Sabine uważał, że musi wszystkiego dopilnować osobiście i nie może zostawić kierowców, którzy utknęli na trasie. Niektórzy twierdzą, że chciał pokazać "uroki rajdu" piosenkarzowi Balvoine. W ostatniej chwili prosił jednak o pomoc. Maszyna rozbiła się uderzając w wydmę 22 km od celu. Na miejscu zaraz pojawili się kierowcy. Piątka pasażerów zginęła na miejscu. Do Francji komunikat dotarł dopiero następnego dnia. Pilot się sprzeciwia, dyrektor każe lecieć Kilka dni po wypadku ojciec pilota powiedział, że za sterami śmigłowca zasiadał Sabine. Zeznania przyjaciół dyrektora rajdu odrzuciły tę wersję. Thierry Sabine nie był w stanie latać nocą. Przez lata pojawiły się kolejne hipotezy. Helikopter miał być zestrzelony ponieważ wleciał w strefę działań wojennych prowadzonych przez lokalnych watażków. Za najbardziej oczywisty powód katastrofy uznano w końcu złe warunki meteorologiczne. Dlaczego więc w ogóle polecieli? Wszystkie prognozy były fatalne. Sam dyrektor i pilot wiedzieli, że nad pustynią przechodzi burza piaskowa. Być może więc ujawniły się złe cechy charakteru Sabine’a. On był zawsze uparty, nie znosił sprzeciwu. Mógł stwierdzić, że trzeba lecieć za wszelką cenę. Podobno miał mu się sprzeciwić pilot, ale nie miał nic do gadania. Pojawiła się też sugestia, że jeden z pasażerów został ukąszony przez węża i jak najszybciej trzeba było dotrzeć do obozowiska po etapie, gdzie znajdowała się profesjonalna ekipa lekarzy. Rajd kontynuowany mimo tej tragedii Po wypadku rajd był kontynuowany. Sabine zapowiedział, jeszcze przed inauguracją w 1978 roku, że bez względu na wszystko, nawet w przypadku jego śmierci na trasie rajdu, kierowcy mają dojechać do mety. Współpracownicy dyrektora dotrzymali słowa. Edycja rajdu sprzed 36 lat była jednak najtragiczniejszą w historii. Pochłonął siedem ofiar. Na początku imprezy śmierć poniósł japoński motocyklista Yasuo Keneko, a na ostatnim etapie włoski motocyklista Gianpaolo Marinoni (zmarł dwa dni po wypadku wskutek pęknięcia wątroby). 22 stycznia 1986 roku dojeżdżając do Jeziora Rose w Dakarze, ma metę, kierowców i obsługę techniczną przywitał tłum klaszczących im kibiców. Niektórzy mieli łzy w oczach. Oddali hołd założycielowi rajdu Paryż - Dakar. Prochy Sabine’a rozrzucono na pustyni Tenere w Nigrze. Tam też znajduje się stela upamiętniającego twórcę najbardziej wymagającego raju na świecie. Miejsce nazwano "drzewem Thierry Sabine’a". Kiedyś rosła tam akacja, jedyna roślina w promieniu kilkuset metrów. Olgierd Kwiatkowski