Xavier Panseri to doświadczony francuski pilot rajdowy, który w parze z Bryanem Bouffierem trzykrotnie zdobywał rajdowe mistrzostwo Polski. W 2015 roku, razem z Krzysztofem Hołowczycem, zajął trzecie miejsce w Rajdzie Dakar. Dwa lata temu pilotował Adama Małysza. W styczniu Panseri po raz czwarty wyruszy na trasę najtrudniejszego rajdu terenowego świata. 46-letniego Francuza do współpracy zaprosił Chalid al-Qassimi, szejk z Abu Zabi, który będzie kierowcą Peugeota 3008 DKR Maxi. Piotr Kwiatkowski: Robert Lewandowski powiedział niedawno, że jest fanem sportów motorowych i w przyszłości chciałby się sprawdzić w Dakarze. Podobnie było z Adamem Małyszem, z którym wystartował pan w jednej z edycji. Co sprawia, że Rajd Dakar aż tak bardzo przyciąga? Xavier Panseri: - To 40 lat tradycji, jedno z najbardziej popularnych wydarzeń w świecie sportów motorowych. Myślę, że to ten sam poziom zainteresowania co Le Mans 24, czy Indy500. Wielka marka. Jest chyba ze 400 wniosków o akredytacje. Choć nie jadą Chińczycy, na miejscu są chińskie media. Naprawdę szalone wydarzenie. Wiesz, że jest trudno, ale przynajmniej raz chcesz tam pojechać. I jest to z całą pewnością najtrudniejsza impreza na świcie. W takim razie pomysł Lewandowskiego, jako kibica motorsportu, jest jak najbardziej zrozumiały. - Jeśli jest fanem sportów motorowych, to o tym myśli. Przecież były trener FC Porto Andre Villas-Boas pojedzie w tej edycji, to także kibic motorsportu. Jak przeczytałem, że Robert jest fanem i chce to zrobić, to mnie nie zdziwiło. Wszyscy marzą o tym, by choć raz wystartować. Ja też o tym marzyłem. Adam Małysz też to ma za sobą. Niestety nie miał wyniku, jaki chciał osiągnąć, bo jest sportowcem na 100 proc. i myślał tylko o wygranej. Szkoda, że nie znalazł później budżetu. On naprawdę miał potencjał, bardzo dobry kierowca. Nie miał tylko doświadczenia w tym sporcie, swoistego know how. Nie chodzi o to, jak prowadzić auto, ale o rozwiązywanie niektórych sytuacji, co z kolei miał Krzysztof. Ale Adam był skoczkiem, a nie kierowcą rajdowym. Czyli telefon od Lewandowskiego albo Martina Fourcade’a (Panseri jest kibicem biathlonu), by pan odebrał? - (Śmiech) Oczywiście, że bym o tym pomyślał. Najpierw jednak musieliby skończyć kariery, ale jeszcze przez kilka lat będą je raczej kontynuować. A gdy skończą, to nie wiem, czy z kolei ja dalej będę pilotem. Zbyt wiele pytań, żeby na poważnie o tym myśleć. We Francji mamy wielu sportowców z innych dyscyplin, którzy po zakończeniu karier brali udział w Dakarze. Były narciarz alpejski Luc Alphand wygrał w 2006 roku. Ma pan za sobą duże doświadczenie w tradycyjnych rajdach, ale Dakar to jednak coś zupełnie innego. - Nigdy nie wiesz, czego można się spodziewać. Nie jest jak w typowym rajdzie, gdzie co roku jeździsz w podobne lokalizacje, niemal po takich samych odcinkach. W Dakarze nigdy nie jest tak samo. Mogą powtarzać się niektóre miejsca, szczególnie w Argentynie, bo prawie wszystko było już wykorzystane. Ale początek najbliższej edycji jest w Peru, co będzie absolutną nowością dla wszystkich. I tak, jak organizatorzy zapowiadali, ma to być najtrudniejszy Dakar w ostatnich dziesięciu latach. Te słowa padają z ust organizatorów niemal co imprezę. Czy to tylko chwyt marketingowy, czy naprawdę ma być tak jak w zapowiedziach? - Zwykle pierwsze dwa, trzy dni są łatwiejsze, po czym zaczyna się ta ciężka strona Dakaru. Jednak tym razem od drugiego dnia zaczynamy od tej trudnej strony. Próbuję znaleźć w Google Earth trochę informacji, żeby mieć chociaż znikomy pogląd, ale i tak niemożliwe są jakiekolwiek przewidywania. Co jeszcze sprawia, że będzie wyjątkowo ciężko? - Są też nowe przepisy dotyczące nawigacji. Mamy mniej informacji w książce drogowej. Próbują utrudnić nam trasę. Chcą, żeby nie można było przewidzieć zwycięzcy do samego końca, a klasyfikacja zmieniała się po każdym etapie. Z jednej strony jest to bardziej interesujące dla kibiców. Od miesiąca próbowałem znaleźć jakieś informacje, ale bezskutecznie. Organizatorom chodzi też o rywalizację, bo są naprawdę trzy mocne ekipy Peugeota, Toyoty i Mini. Chcą wielkiej bitwy. Gdzie leży klucz do końcowego sukcesu? - W takich warunkach trzeba być sprytnym. Peterhansel wygrywał Dakar trzynaście razy (łącznie motocyklem i samochodem). Nie zawsze był najszybszy na trasie, ale wie, kiedy ktoś z przodu za mocno naciska i wtedy pozwala rywalowi na błąd. On jest właśnie sprytny. W rajdach terenowych nie jest zawsze najszybszym zawodnikiem. Trzeba do tego myśleć razem z mechanikami o samochodzie. Przez 14 dni auto zostanie mocno poobijane. Żeby wygrać nie możesz mieć poważnych uszkodzeń, nie możesz popełnić dużych błędów w nawigacji, trzeba mieć trochę szczęścia. Dlatego zajęliśmy z Krzysztofem trzecie miejsce. Byliśmy cały czas pomiędzy 4.-8. pozycją i wtedy jest większa szansa na dobry wynik. Rozmawiałem kiedyś z zawodnikiem, który miał jechać w Dakarze quadem. Koniec końców nie wziął udziału, bo nie spiął budżetu. Zabrakło naprawdę niewiele, ale zanim dowiedział się, że nic z tego, kilka tygodni wcześniej i tak rozpoczął na siłowni przygotowania do startu. - Jak najbardziej trzeba przygotować się pod względem fizycznym. Cały rok uprawiam różne sporty, ale trzy miesiące przed Dakarem zaczynam wzmacniać mięśnie pleców, żeby lepiej chronić kręgosłup. Absorbujemy bardzo dużo uderzeń i z tego powodu plecy muszą być mocne. Kierowca ma inne zadania. On musi mieć całe ciało przygotowane, łącznie z mocnymi rękami i być w świetnej dyspozycji. A co ze zmęczeniem umysłowym? - Jako pilot jestem wykończony po każdym etapie, ponieważ od czterech do sześciu godzin mózg musi być całkowicie skoncentrowany. Nie przestajesz nawet na moment myśleć. To nie jest łatwe. Około 17.00 docieramy na biwak i do 24.00 - 24.30 przygotowujemy się do kolejnego etapu. Opisujemy książkę drogową, sprawdzamy trasę w Google Earth, szukamy najlepszego przejazdu. Śpię około 4,5 godziny. A czy robi się jakieś specjalne ćwiczenia na koncentrację? - Nie, choć na początku w rajdach terenowych miałem problem, bo przychodziłem z tradycyjnych rajdów. W nich etapy są krótsze. 25 minut maksymalnie, jeśli odcinek specjalny jest długi. Też trzeba być skoncentrowanym, ale to jednak tylko dwa dni. Stąd brał się problem przy dłuższych etapach w rajdach terenowych. Po jeździe przez 2,5 godziny potrafiłem lekko się dekoncentrować, zawieszać wzrok na horyzoncie. To nie było dobre. Ale nie pracowałem nad tym szczególnie. Trzeba być dobrze przygotowanym fizycznie. Jeśli to masz, to twój umysł też dobrze funkcjonuje. Jak dużo osób będzie pracować przy aucie? - W tym roku będzie mniejsza ekipa, bo jest jeden samochód. To 12 osób z obsługi plus nas dwóch, pilot i kierowca. Ale np. Mini dostarcza siedem samochodów. Myślę, że cała ekipa może liczyć nawet 100 osób. To ludzie, których normalnie nie widać, ale których praca jest niezwykle ważna, bo pracują z pojazdem. Jedziecie Peugeotem buggy. Czy samochód przesądza o sukcesie? - Myślę, że w tym roku samochód nie będzie aż tak istotny, bo trzej najwięksi gracze są konstrukcyjnie na podobnym poziomie. Napęd na tylną oś w buggy jest znacznie bardziej komfortowy i mniej się męczysz. Nie prowadzi się auta oczywiście łatwiej, ale jest się szybszym, a do tego inaczej znosisz uderzenia. Peugeot to jednostka biturbo jak Mini, ale Toyota już jedzie silnikiem V8 bez turbo. Myślę, że przewagą diesla biturbo jest moment obrotowy. Diesel jest też cichszy, co wpływa na komfort jazdy. Mówił pan w jednym z wywiadów, że w rajdach pilot jest dla kierowcy trochę jak matka. Nie tylko czyta opis trasy, ale też spełnia ważne zadania już po dojechaniu na metę. - Pilot musi myśleć o wielu innych sprawach za kierowcę. On koncentruje się na prowadzeniu samochodu. Jak z niego wychodzi, to nawet jak pada deszcz zapomni założyć kurtkę. Są w stanie pewnego rodzaju euforii. Trzeba przypominać o pewnych rzeczach, o których zapominają. Wielu sportowców nie jest pewnych tego, czy idą w dobrym kierunku. W naszym sporcie moim zadaniem jest także upewniać w słuszności wyborów. Kierowcy zawsze martwią się tym, że rywale robią coś lepiej. Podawał pan też przykład. Kierowca zaskoczył wyborem opon, ale pan tego nie zakwestionował. - W Dakarze oczywiście jedziemy na jednym typie opon, więc to nie gra roli, ale tamten przykład, coś pokazywał. W Rajdzie San Remo mieliśmy taką sytuację, było wilgotno. Wszyscy wybierali miękkie mieszanki ze względu na dwa pierwsze odcinki, ale ostatni był suchy i całkiem długi. Bryan (Bouffier) powiedział, że chce twarde opony. Wszyscy, nawet ja, patrzyli na niego jak na głupka. Ale stwierdziłem: nie podważajcie jego decyzji. Na pierwszym odcinku straciliśmy ze dwie sekundy, lecz drugi wygraliśmy. W następnym odcinku miała uwidocznić się przewaga twardych opon. W połowie mieliśmy naprawdę duże prowadzenie i nagle złapaliśmy gumę. Gdyby nie to, wygralibyśmy rajd z łatwością. Ale tak można postępować, jeśli perfekcyjnie znasz kierowcę. Praca pilota w Dakarze zapewne różni się specyfiką. - W zwykłym rajdzie znasz trasę w szczegółach. W rajdzie terenowym więcej procentowo zależy od pilota. Na Dakarze trzeba wytworzyć szczególną relację, bo przebywamy ze sobą przez 14 dni. Nie trzeba szczególnie się przyjaźnić. Chodzi raczej o to, by być dla siebie przyjaznym. Jak startuję to ufam kierowcy w 100 proc. Rok temu jechałem z zawodnikiem, który był pierwszy raz na Dakarze. Na początku jednak patrzyłem co robi i dawałem mu wskazówki. Co sprawia największą trudność? - Najtrudniejsze chwile są wtedy, kiedy nie jest się pewnym wyboru, którędy pojechać, a trzeba podjąć decyzję. Można być o kilkaset metrów od punktu kontrolnego, ale źle się skręci i można kluczyć 25 km nie w tym miejscu. Mieliśmy taką sytuację z Krzysztofem. Do wyboru jazda w prawo albo w lewo. Gdzieś w okolicy miał być punkt kontrolny Pojechaliśmy w lewo, ale punktu nie ma i nie ma. Dobra, mówię, wracajmy. Pojechaliśmy w przeciwnym kierunku i punkt był za kilometr. Niektórzy na takich fragmentach mogą stracić ze 40 minut. Start z Krzysztofem Hołowczycem był pierwszym i bardzo udanym, zakończonym trzecim miejscem. Warto było poczekać na taki debiut. Wcześniej nie mogłem pojechać na Dakar, bo miałem kontrakt z Peugeotem, robiłem inne rzeczy. Ale kiedy w 2015 roku nadeszła okazja pojechania w z Krzysztofem, to od razu wskoczyłem do samochodu. Teraz to jest już taki pęd w tym kierunku. Nie mogę przestać o tym myśleć przez cały rok. Rozmawiał Piotr Kwiatkowski