Po długiej wojnie między klubami a związkiem, w piątek mają wreszcie rozpocząć się rozgrywki ligowe. W stawce dziewięciu zespołów będzie też Podhale, najbardziej utytułowany polski klub. Szefowa "Szarotek" powtarzała, że zespół musi grać w krajowej elicie i dopięła swego. Podhale wykupiło "dziką kartę" (100 tys. zł w dwóch ratach po 50 tys. do 10 września i 10 listopada). INTERIA.PL: Kiedy rozmawialiśmy przed dwoma miesiącami, gra Podhala w ekstralidze stała pod dużym znakiem zapytania. Dziś już wiemy - gracie. Wakacje były więc dla pani pracowite, ale udane. Agata Michalska: - Oczywiście, choć całe zamieszanie, które jest aktualnie wokół polskiego hokeja, nie pomaga. Niektóre rozmowy zostały przez to rozciągnięte w czasie i będą finalizowane dopiero w ciągu następnych miesięcy. Jak patrzy pani na to, co w ostatnich tygodniach wydarzyło się pomiędzy klubami a związkiem? - To była bardzo trudna i niekomfortowa sytuacja dla wszystkich. Dla pracowników związku, działaczy w klubach, hokeistów i kibiców. Natomiast co z tego wyniknie, to dopiero czas pokaże. W naszym klubie próbujemy działać zgodnie z planem i dążyć do celu, który postawiliśmy sobie na początku, czyli podnosić poziom sportowy naszych, podhalańskich zawodników. Chcemy, aby mieli okazję rywalizować z lepszymi. Poprzedni sezon pokazał, że mecze w pierwszej lidze zdecydowanie wygrywaliśmy. Teraz pewnie będzie inaczej, ale tylko w ten sposób jesteśmy w stanie podnosić poziom sportowy naszej drużyny, ale także polskich zawodników. Dziewięć klubów wpłaciło opłaty i przystąpi do rozgrywek, ale chyba nikt nie ma wątpliwości, że konflikt pomiędzy klubami a związkiem został rozwiązany. Czego możemy spodziewać się w najbliższym czasie? - Pyta mnie pan o bardzo trudne sprawy. W ostatnim czasie wydarzyło się wiele rzeczy tak zaskakujących, że teraz nie można wykluczyć kolejnych. Wszyscy czekamy na 15 września. Wierzę, że prezesowi PZHL uda się pozyskać sponsora, bo byłoby to najlepsze rozwiązanie dla polskiego hokeja. Wszyscy na to czekamy i życzę, aby tak się stało. Ale co będzie, zobaczymy. Na ile konflikt klubów ze związkiem utrudniał pani pracę nad budową Podhala? - Mnóstwo czasu musiałam poświęcić na kolejne spotkania, rozmowy, podróże zamiast wykorzystać go na pracę nad pozyskiwaniem kolejnych sponsorów dla klubu. Tymczasem musiałam koncentrować się na czymś innym i nie sądziłam, że będzie to aż tak absorbujące. Poza tym, cała to zamieszanie nie pomogło w rozmowach ze sponsorami. Miała pani sygnały od nich w tej sprawie? - Widzieli po prostu, że jest bałagan, który powoduje, że liga nie rusza. Nawet, jeśli inwestują swoje pieniądze w nasz hokej, to nie mieli siły wnikać w szczegóły konfliktu. Jak wygląda sytuacja Podhala? Kibice mogą spodziewać się jeszcze wzmocnień? - Nie da się zrobić wszystkiego naraz. To nie jest tak, że klub funkcjonuje pełną parą i jest fantastycznie. Tylko zmniejszyliśmy zadłużenie z poprzednich sezonów, ale ono nadal jest i będziemy musieli je spłacać. To nie jest komfortowa sytuacja, dlatego skład naszego zespołu raczej nie zmieni się. Oczywiście, jakieś korekty mogą się pojawić. Ale oglądałam kilka meczów sparingowych i patrzę na to z takiej strony: mamy bardzo młodych chłopców i dawno nie widziałam, żeby młodzi zawodnicy grali z taką pasją. Niekoniecznie finansowe aspekty wygrywały ze sportowymi. To powoduje, że jest nadzieja. Wiem, że naszych zawodników czeka trudny rok, bo będą towarzyszyły nam porażki, ale musimy się przygotować także na nie. Najważniejsze, aby w tym sezonie nasi hokeiści rozwijali dwa razy szybciej niż rówieśnicy. Jakie ma pani nadzieje tuż przed sezonem? - Minimalne takie, abyśmy rozpoczęli go i zakończyli. Chciałabym, aby kibice pomogli nam, bo czeka nas na pewno trudny sezon. Aby patrzyli na chłopaków przez pryzmat tego, że robimy dobrą robotę, aby podnieść poziom sportowy. No i liczę na to, że w kolejnym sezonie będziemy mogli już walczyć o ambitniejsze cele. Rozmawiał Mirosław Ząbkiewicz