Nieformalna walka o chiński rynek i zainteresowanie miejscowych fanów sportu hokejem trwa od kilku lat. Uczestniczą w niej dwie najlepsze ligi świata - NHL i KHL. Tylko w ostatnich trzech latach do Chin zawitały ekipy Boston Bruins, New York Islanders, Los Angeles Kings, Vancouver Canucks, Toronto Maple Leafs, Washington Capitals oraz Montreal Canadiens i swojej obecności nie ograniczyły do rozegrania meczów pokazowych. W Szanghaju, Pekinie i innych dużych ośrodkach miejskich kluby ze Stanów Zjednoczonych i Kanady stworzyły ośrodki szkolenia młodzieży. NHL stara się podążyć drogą NBA, która zyskała ogromną rzeszę fanów w Państwie Środka i sprawiła, że koszykówkę ogląda tam nawet 350 milionów widzów. "Chiny to kopalnia złota" - ocenił Erik Gudbranson, obrońca Canucks, którzy do nowego sezonu przygotowywali się właśnie w Azji. "Koszykówka stała się tu czymś wielkim, a Kobe Bryant ma status wielkiej gwiazdy. Musimy dokonać na chińskim rynku tego samego co NBA" - dodał jego kolega z drużyny Alec Martinez. W przeciwieństwie do NBA, w Chinach NHL ma jednak konkurencję. O tutejszy rynek mocno zabiega KHL (Kontinental Hockey League) - założona w 2008 roku liga, będąca najwyższą klasą rozgrywkową w Rosji, ale zrzeszająca też drużyny z Białorusi, Łotwy, Kazachstanu, Słowacji, Finlandii i właśnie Chin. W 2016 roku w Pekinie utworzono klub Kunlun Red Star, który już w swoim premierowym sezonie (2016/2017) zdołał awansować do fazy play-off. Jego barw w rozgrywkach 2016/2017 bronili m.in. reprezentanci Szwecji, Finlandii, Słowacji czy Francji. Co więcej, powiązane z pekińskim klubem - rezerwowy Kunlun Red Star Heilongjiang i zespół młodzieżowy - przyjęte zostały do innych rosyjskich rozgrywek. Tymczasem jest się o co bić, bo hokej wciąż jest w Chinach sportem niszowym. W tutejszych klubach zarejestrowanych jest ledwie 1100 zawodników. Choć miejscowe rozgrywki nie cieszą się wielką popularnością, na przedsezonowych meczach drużyn NHL potrafi pojawić się ponad 10 tys. widzów. "Celem powinno być zbudowanie wszystkiego od podstaw. Musimy zapracować na uznanie i większe zrozumienie naszego sportu w Chinach. NHL musi trzymać się konsekwentnie nakreślonego wcześniej planu i walczyć o popularyzację na wielu frontach. To musi być strategia długoterminowa" - zauważył prezydent klubu z Vancouver i były znakomity hokeista Trevor Linden. Czy w tej sytuacji NHL może pozwolić sobie na nieobecność swoich reprezentantów podczas igrzysk olimpijskich w Pekinie? Wątpliwe. Skoro w najbliższym czasie NHL planuje rozpocząć współpracę z chińskim Ministerstwem Sportu, w celu popularyzacji hokeja, to nie po to, by w pierwszych chińskich zimowych igrzyskach zablokować możliwość występu największym gwiazdom ligi. Stałoby to w sprzeczności z dalekosiężnymi planami działaczy amerykańsko-kanadyjskiej ligi względem chińskiego rynku. Tym bardziej, że w najbliższych latach hokej w Państwie Środka będzie zyskiwał na znaczeniu. Organizatorzy igrzysk zrobią wszystko, by reprezentacja gospodarzy zaprezentowała się w turnieju olimpijskim z jak najlepszej strony. Zdaniem Mike Keenana, trenera wielu drużyn w NHL, a obecnie szkoleniowca Kunlun Red Star, do 2022 roku w Chinach powstanie aż 1000 lodowisk, a na łyżwach zacznie jeździć 100 tys. dzieciaków. Duże znaczenie dla ewentualnej obecności gwiazd NHL w Pekinie będzie miała również ich opinia, a ta jest jednoznaczna. Najlepszym graczom świata bardzo zależy na udziale w igrzyskach. "Marzę, by tam się znaleźć. To wspaniałe doświadczenie dla wszystkich. Wielka szkoda, że zabraknie nas w Pjongczangu" - mówił niedawno Sidney Crosby, jeden z najlepszych hokeistów świata. "Jestem naprawdę zdenerwowany. To oczywiste, że chcesz reprezentować swój kraj na najwyższym poziomie, a taki obecny jest na igrzyskach. Tymczasem przez kolejne cztery lata nie będę mógł tego uczynić. To dla mnie wielkie rozczarowanie" - grzmiał Connor McDavid, największa gwiazda młodego pokolenia. Przed igrzyskami w Pjongczangu MKOL zrezygnował z płacenia NHL pieniędzy za podróże, zakwaterowanie, ubezpieczenie hokeistów i koszty związane z zawieszeniem rozgrywek na trzy tygodnie, nie chcąc robić w tej kwestii wyjątku dla pojedynczej komercyjnej ligi - co było normą od 1998 roku i igrzysk w Nagano. W zamian IIHF (Międzynarodowa Federacja Hokeja na Lodzie) zaoferowała rekompensatę w wysokości 20 mln dolarów. Władze NHL odrzuciły jednak tę propozycję. Czy równie bezwzględnie zamierzają negocjować za cztery lata? Powtórka z Pjongczangu chyba dla wszystkich byłaby co najmniej niezrozumiała. Bartosz Rainka