Michał Białoński, eurosport.interia.pl: Przewidziałaś, że w starcie masowym będzie ciekawie i było, w sporej mierze dzięki tobie. Luiza Złotkowska: Oj działo się, działo, chociaż nie przepuszczałam, że będę w sercu tych wydarzeń. Trochę się poturbowałam w półfinale. Wyciągnęłaś nogę, żeby wygrać finisz sprintu i wtedy upadłaś. Co się stało? - Kamera z przodu pokazywała, że zawodniczka z Włoch (Francesca Lollobrigida), która się ze mną ścigała zjeżdżała w kierunku bandy, zostawiając mi coraz mniej miejsca. Już na samej kresce miałam za mało miejsca, żeby się odbić. Łyżwa trochę się zachwiała. Zanim powiem, że jestem zadowolona z dziewiątego miejsca, choć przez moment wyświetliło się na tablicy wyników ósme, musze wspomnieć o tym, że nie miałam czasu na przećwiczenie biegu masowego na igrzyskach. Byłam zapracowana: miałam dwa starty indywidualne, po nich bieg drużynowy, dwa wyścigi. Zawodniczki specjalizujące się w masowym jeździły na specjalnych do niego płozach. One się różnią od normalnych panczenów. Rywalki mogły objeździć wiraże. Ja po raz pierwszy wyszłam w łyżwach do startu masowego na lód wczoraj po południu. I one były już perfekcyjnie naostrzone do wyścigu. Zeszłam z treningu ze łzami w oczach, bo absolutnie nie mogłam jeździć, pokonać ani jednego małego wirażu. Okazało się, że płozy się wygięły w czasie lotu, wbrew temu, że były spakowane w bezpiecznym teoretycznie pudełku. Obie były wygięte przeciwnie do wirażu, więc nie zakręcały mi. Czyli bardziej nadawały się do jazdy pod prąd? - Dokładnie. Serwismen walczył z łyżwami pół nocy. Dopiero dzisiaj wyszłam na te dobrze zrobione płozy, dwie godziny przed startem. Na szybkich kółkach zabrakło mi pewności siebie i objeżdżenia. Pozostał fakt, że to moje najwyższe miejsce zdobyte indywidualnie na tych IO. Nie warto się w starcie masowym wyspecjalizować? Mimo upadku awansowałaś do finału, pokazałaś dobrą wytrzymałość. - Na pewno warto. Startowały tu zawodniczki pochodzące z wyścigów na rolkach, bądź na rowerze, albo ścigające się w Holandii w maratonach. Ja nie mam takiego doświadczenia i zaplecza ze ścigania się w grupie. Zawsze byłam przyzwyczajona do tego, że mam swój tor i jadę po nim jak królowa. Ten start masowy pokazał, że ta konkurencja może być interesująca, nieprzewidywalna i dynamiczna. Dla kibica ciekawa. Łyżwiarstwo będzie szło w tym kierunku. Nie załamałaś się po upadku? Nie podciął ci skrzydeł? - Nie, widziałam, że mimo upadku na sprincie zdobyłam trzy punkty. One kasują się, gdy peleton cię zdubluje, dlatego musiałam się jak najszybciej pozbierać spod bandy i ruszyć dalej. Ta pogoń za stawką była niesamowicie ciężka. Jedzie się z olbrzymią prędkością, zmęczenie, laktat w mięśniach się zwiększa i nagle jest upadek. Wstałam, nogi trzęsły się jak galaret, nie miałam absolutnie żadnej kontroli ani koordynacji, więc trzeba było wielkiej mobilizacji, żeby jechać dalej na tych cieniutkich łyżwach. Nie myślałaś o ucieczce z peletonu, jak Estonka Saskia Alusalu, która zajęła czwarte miejsce? - Nie jeżdżę gorzej od niej, ale nie mogłam podjąć walki i gonić ją, bo dociągnęłabym całą grupę i byłoby bez sensu. Wiedziałam, że w stawcie są dwie Holenderki, dwie Włoszki, dwie Chinki i byłam pewna, że ją będą gonić. Wyszedł jej bieg życia. Następnym razem taki "numer" jej nie wyjdzie, bo jej nie puszczą. Rozmawiał w Gangneung Oval Arena Michał Białoński