Powszechnie obowiązuje postrzeganie igrzysk olimpijskich z perspektywy medali, a tabela medalowa bije w tych dniach rekordy popularności. Tymczasem w duchu olimpizmu rywalizacja to ledwie jeden z elementów. Bardziej od pokonywania przeciwnika liczy się przełamywanie własnych słabości, trudów, pokonywanie przeszkód życiowych. Gdyby stworzyć taką właśnie klasyfikację, nasi sportowcy byliby na czołowej lokacie, a następca Homera mógłby tworzyć współczesne eposy. Zbigniew Bródka dzisiaj pożegnał się ze startami na igrzyskach, na swym koronnym dystansie 1500 m. Nie obronił złota z Soczi, ale zdał test z wytrwałości. Jest prawdziwym herosem. I nie tylko dlatego, że na co dzień ratuje ludziom życie i mienie, pracując w straży pożarnej. Trzy tygodnie przed igrzyskami przeciął sobie nogę płozą łyżwy. Zamiast pójść na rentę inwalidzką, czy L-4, stanął na rzęsach, by się wyleczyć, a później też stanął, tyle że na starcie igrzysk w Gangneung, bo tam odbywają się rywalizacje na lodzie. - Sytuacja była naprawdę poważna. Rana aż do kości, siedem szwów. Szczęście w nieszczęściu polegało na tym, że nie przeciąłem ścięgna. To była pechowa końcówka treningu, na ostatnim wirażu przeciąłem własną płozą i protektor, i nogę - opowiadał Zbigniew. Dla dodatkowego zabezpieczenia stawu założył ochraniacz, by nie prowokować nieszczęścia. I pojechał po 12. miejsce. Słabe? Jego rywal sprzed czterech lat Koen Verweij był tylko o pozycję wyżej, przejechał o pięć setnych sekundy lepiej. Herosów w reprezentacji Polski jest więcej. Znajdę ich więcej dla Was w Pjongczangu. Z Gangneungu Michał Białoński