Michał Białoński, eurosport.interia.pl: Pewnie jesteś niepocieszona, bo nie tak chciałaś strzelać? Weronika Nowakowska: - Zdecydowanie nie spisałam się na strzelnicy tak, jak należy. Wybroniłam się przed rundami karnymi, ale to było stanowczo za mało, żeby utrzymać to wspaniałe miejsce, które wypracowały dziewczyny. Za dużo emocji na strzelnicy? - To na pewno, choć w pozycji leżącej wiało i myślę, że powinnam zrobić korektę. Będę o tym później rozmawiać z trenerem. W stójce pierwszy strzał byłam pewna, że trafiłam, a spudłowałam. Trochę tam wiało i trzeba było czekać. Nie można było do końca strzelać w swoim rytmie, ale generalnie chyba też emocje brały górę. Gdy ruszałaś na trasę, byłaś w szoku, że prowadzisz? - Tak. Po raz pierwszy zdarzyło mi się coś takiego, że dostaję zmianę i wybiegam pierwsza. Oczywiście, zawsze największa odpowiedzialność ciąży na tym ostatnim. Spadło to na mnie. Musiałam to dźwignąć. Zrobiłam to tak, jak potrafiłam. Na pewno ani ja, ani kibice nie będą zadowoleni czy dumni. Trudno mi w tej chwili komentować, trudno mi zebrać myśli. Myślę, że będę potrzebowała kilku dni, żeby powiedzieć coś mądrego. Na drugiej strzelnicy wiało mocniej? - Wiatr ciągnął bardzo mocno z lewej strony. Znosił. Widać to było też po strzelaniach innych dziewczyn. Też pudłowały. Z jednej strony to pechowe zakończenie, a z drugiej takie podsumowanie tych wszystkich lat, bo zawsze było wiadomo, że macie wielkie możliwości, ale zawsze czegoś brakowało. - Tak, zdecydowanie. Obecne igrzyska, nasz dzisiejszy wyścig, nie tylko nasz, był szalony. Widać to po wynikach - było bardzo dużo rund karnych na pewno za sprawą emocji, które zawsze towarzyszą igrzyskom, ale też z powodu wiatru. Myślę, że w miarę się obroniłyśmy, ale to było za mało. Miałyśmy też rundę karną. To było za mało, żeby pokonać przeciwniczki. Mówiłaś, że byłyście bardzo dobrym pokoleniem, ale niespełnionym. - Pewnie tak zostanie. Ale pewnie siódme miejsce, w kontekście niezbyt udanych igrzysk, przed startem wzięłybyście w ciemno? Tylko ten przebieg powoduje, że jest gorycz. - No tak. Gdybyśmy cały czas biegły w okolicach ósmego miejsca, to pewnie cieszyłybyśmy się, ale jeżeli Polska prowadzi przy końcu trzeciej zmiany, a kończy na siódmej pozycji, to nie sposób patrzeć na ten wyścig w kategoriach sukcesu. Mam świadomość, że spadnie to na mnie. Biorę to na klatę. Monika Hojnisz mówiła, że jeśli chodzi o sztafetę, to nikt nigdy nie ma do kogoś pretensji. Co powiesz dziewczynom? - Pewnie to co zawsze, ale myślę, że one najlepiej wiedzą, co czuję. Gdyby ostatnia zmiana była łatwa, to każdy wyciągnąłby rękę, żeby ją wziąć, a takiej w grupie nie było, więc nie wiem, jakby dziewczyny miały postawić się na moim miejscu. Czy wystąpiłyby tak samo, czy lepiej, a może gorzej. Na zawsze pozostanie to już tylko w sferze pytań. Ktoś to musiał po prostu wziąć. Wzięłam ja i będę za to płacić. Michał Białoński, korespondencja z Pjongczangu