Ma 35 lat, jest Norwegiem i wprowadził do polskiej kadry biathlonu rodzinną atmosferę. Wszyscy się lubią, wspierają i akceptują. Na pierwszy rzut oka niewiele się zmieniło - te same zawodniczki w kadrze, te same miejsca zawodów i treningów. Tak jest jednak tylko z pozoru. Wewnątrz grupy zmieniło się wszystko. "Osobiście czuję się jak w rodzinie. Szanujemy się, wspieramy i chyba lubimy. Spędzamy ze sobą bardzo dużo czasu i po prostu dobrze się bawimy. Zawsze starałem się być bezpośredni i szczery wobec wszystkich dziewczyn. Mam nadzieję, że udało mi się poświęcić każdej tyle czasu, ile potrzebowały" - powiedział Torgersen. Dla niego wyjazd na igrzyska to spełnienie dziecięcych marzeń. Jako zawodnik niewiele zdołał osiągnąć. "Byłem dobrze zapowiadającym się juniorem, ale przez kłopoty zdrowotne nie odnalazłem się w seniorskiej rywalizacji" - przyznał. Podjął się trudnego i jak sam podkreśla "szalonego projektu". Polską kadrę biathlonistek przejął 10 miesięcy przed imprezą czterolecia. Niewielu by się na to zdecydowało. Musiał scalić coś, co wydawało się w totalnej rozsypce. Weronika Nowakowska, teoretycznie mająca największe szanse na sukcesy, wracała do rywalizacji po urodzeniu bliźniaków, Krystyna Guzik trenowała z Austriakami, Magdalena Gwizdoń - z kadrą B. Nie było mowy o drużynie. "Zanim zgodziłem się wejść do tej grupy, przeprowadziłem szereg rozmów. To nie było tak, że zdecydowałem się na coś w ciemno. Wręcz przeciwnie. Teraz, po tych kilku miesiącach spędzonych razem wiem, że to była dobra decyzja i mam nadzieję, iż każda z dziewczyn czuje się doceniona" - tłumaczył Torgersen. Od samego początku sprawę postawił jasno. "Nie interesowała mnie przeszłość, nie chciałem wiedzieć, skąd ten rozłam, ale i powiedziałem wprost - u mnie w grupie nie ma gwiazd. Żadna nie będzie miała specjalnego statusu, bez względu na to, jakie miała wcześniej wyniki. Wszystkie były i są traktowane dokładnie tak samo" - zaznaczył. Od pierwszych dni Norweg zjednał sobie ludzi. "Nareszcie ktoś nas słuchał" - mówią zgodnie kadrowiczki. Szkoleniowiec nie wrzucił ich do jednego worka, nie "przypisywał" tych samych treningów, niczego nie narzucał. Za to dużo rozmawiał, zmieniał, akceptował trudniejsze chwile. "To całkowicie inna jakość treningu" - powiedziała Nowakowska, która żałuje tylko jednego - że Torgersen nie pojawił się w jej sportowym życiu parę lat wcześniej. Po polsku Norweg rozumie niewiele. "Może 30 słów" - przyznał, ale szybko obiecuje: "Jak podpiszę dłuższy kontrakt, wtedy zacznę się uczyć". Na razie umowa obowiązuje do końca sezonu. Co będzie dalej? Nie wiadomo. "Ja bym chciał zostać, bo potencjał jest bardzo duży" - wspomniał. Ostatnie tygodnie przed wylotem do Korei Płd. kadra spędziła w Ruhpolding. W kameralnym hotelu miała spokój, bliskość tras i doskonałe warunki do wypoczynku oraz treningu. Torgersen wprowadził większe objętości zajęć, wrócił do podstaw. "Czy przerwa między jednym a drugim startem nie będzie zbyt długa? Zobaczymy, ale z moich doświadczeń wynika, że powinno być dobrze. Zresztą postaram się jeszcze przed igrzyskami wprowadzić elementy symulujące zawody. Problem w startach polega na tym, że w trakcie rywalizacji bardzo trudno jest sztabowi zbliżyć się do zawodników. Wszystko obserwuje się z dozwolonej odległości. Na treningach można być bardzo blisko i łatwiej jest wyłapać szczegóły, od których wiele może potem zależeć" - przekonywał szkoleniowiec. Do Pjongczangu leci pięć Polek. Dla trzech z nich - Gwizdoń, Guzik i Nowakowskiej - mogą to być ostatnie igrzyska. "Czy to dodatkowe obciążenie? Pewnie tak, ale ono może działać w dwie strony. Trudno powiedzieć, czy to dobrze, czy źle. Dziewczyny zdają sobie sprawę, że teraz "wszystko albo nic". Mobilizacja rośnie, świadomość tego, że naprawdę wszystko trzeba zrobić, żeby osiągnąć cel jest bardzo duża. Nie ma już furtki, że może za cztery lata się uda" - powiedział trener. Torgersen podkreślił jednak wielokrotnie, że nikt nie stawia sobie medalowego ultimatum. "Jesteśmy outsiderami. Chcemy stanąć na starcie i walczyć. Oczywiście teoretycznie na mecie możemy być na podium, ale nie startujemy ze świadomością, że jak się nie uda, to będzie tragedia. Inni sportowcy mają znacznie większe obciążenie, presję" - uważa. Zdaje sobie też sprawę, że w biathlonie nie tylko trzeba mieć swój dzień, ale gorszy muszą mieć też rywalki "Biało-Czerwonych". "Wiele dziewczyn stoi na starcie i każda ma teoretyczną możliwość znalezienia się na podium" - powiedział i dodał: "Każda z Polek ma szansę zdobycia medalu, ale czy to się uda? Jeśli spojrzymy na wyniki ostatnich lat, to chyba nie można tego oczekiwać. Oczywiście można o tym marzyć i stawiać sobie taki cel, ale nie należy tego planować, bo to wzmaga presję". Torgersen przekonywał również, że każda z zawodniczek z jego olimpijskiej ekipy z fizjologicznego punktu widzenia mogłaby uprawiać biathlon także w kolejnych latach. "Nie można jednak zapomnieć o aspekcie mentalnym. Krysia, Wera, Magda - one są już trochę starsze, kiedyś przychodzi taki moment w karierze, że dochodzi się do wniosku, iż się po prostu dalej nie chce. Może ciało by dało radę, ale głowa już nie. Wtedy brakuje motywacji i nie ma sensu tego robić" - podkreślił. W Pjongczangu - w jego ocenie - nie tylko Nowakowska, która w obecnym sezonie osiągała najlepsze rezultaty w zawodach Pucharu Świata, ma szansę na medal. "Gdyby przyjrzeć się czasom uzyskiwanym na trasie, to inne dziewczyny wcale nie ustępują Weronice. Np. w zawodach w Oberhofie i Ruhpolding najszybsza była Monika Hojnisz, zresztą ona ma niesamowity potencjał. Pozostałe dziewczyny, jak pokażą się dobrze na strzelnicy, to klasa światowa" - ocenił. Największe szanse na olimpijskie podium widzi jednak w rywalizacji sztafet. "Trzeba mieć też świadomość, że wtedy wszystko musi się ułożyć po naszej myśli. Jeśli pozostałe drużyny będą miały świetny dzień i wystąpią na swoim poziomie, to niestety na podium nie staniemy. Trzeba jednak jasno powiedzieć, że takich sytuacji w biathlonie nie ma. My musimy zrobić wszystko co możliwe i liczyć na słabszy dzień rywalek" - dodał. Biathlonistki do Korei polecą 2 lutego, dzień wcześniej złożą ślubowanie. "Oczywiście, że się denerwuję. Jestem byłym sportowcem, którego wielkim marzeniem był udział w igrzyskach. Stres działa na mnie raczej pozytywnie. Myślę, że będzie super. Uwielbiam nasz zespół. Czuję się w nim jak w rodzinie i wierzę, że jesteśmy w stanie dokonać czegoś wielkiego" – podsumował Torgersen. Igrzyska w Pjongczangu potrwają od 9 do 25 lutego.