Michał Białoński, eurosport.interia.pl: Gdy Piotr Żyła tuż przed igrzyskami stanął na podium Pucharu Świata w Willingen, cała Polska liczyła na jego dobre występy w Pjongczangu. Tymczasem spadła mu forma i igrzyska okazała się być dla niego bolesną wyprawą na wycieczkę. Apoloniusz Tajner, prezes PZN-u: Cóż zrobić. Mamy pięciu dobrych zawodników, a tylko czterech jest dopuszczanych do zawodów. Jeden z nich musi pauzować. Trafiło na Piotrka. Coś się mu zatrzymało, przyszedł na niego słabszy okres na ten jego pobyt w Pjongczangu. Z drugiej strony, on znowu tak źle nie skacze, bo do "trzydziestki" prawdopodobnie by się łapał, ale pozostała czwórka skoczków jest od niego lepsza. Wybór był jasny: Maciek Kot skakał lepiej na treningach, w związku z czym trener musiał skreślić Piotrka z listy startowej. W sporcie obowiązuje zasada, by czekać zawsze do końca na rozstrzygnięcie. Tymczasem Żyła dowiedział się jeszcze przed ostatnią serią treningów na dużej skoczni, że wypada z konkursów. Czy Stefan Horngacher nie mógł poczekać na ostatnią próbę? - Stefan podjął decyzję na podstawie pięciu skoków. Każdy z nich został poddany analizie. Przypuśćmy, że w tym ostatnim Żyła odleciałby na 140 m, to jednak musiałoby to wynikać bardziej z warunków wietrznych, super korzystnego wiatru niż z aktualnej formy, dlatego trudno byłoby wziąć taki skok pod uwagę. Jak pan sądzi, czy u Żyły zawiodła mentalność, czy odezwały się stare problemy z pozycją najazdową? - To jest wszystko ze sobą zgrane. Jak skoki przestają wychodzić, to znaczy, że i prędkości najazdowe są słabe i pozycja dojazdowa. Jak Piotrek zniósł tę porażkę? - Żyła jest na pewno zdołowany tym, że wpadł w "dołek" formy akurat w okresie igrzysk. Gdyby trafiło na kogoś innego, też miałby taki problem. Najważniejsze, że tu sytuacja była z góry jasna. Falowanie dyspozycji Piotrka zaczęło się już od jakiegoś czasu: wyżej, niżej, wyżej, niżej. Przed Zakopanem zatrzymały się wahania, później wyskoczyło mu Willingen, a teraz znowu obniżenie lotów. Jest nierówny w skakaniu i na ten moment odpadł z rywalizacji, ale to nie znaczy, że w dalszej części sezonu się nie pozbiera. Willingen nie było wyskokiem, bo Piotrek regularnie miał miejsca w drugiej dziesiątce Pucharu Świata, więc przy dobrych warunkach wskoczył na podium. Piotrek tłumaczył, że za dużo było kombinowania z pozycjami najazdowymi i nie ma się już czego trzymać. - Tak, tyle że o ile wiem, to on sam sobie kombinował. I to jest właśnie to. Mi to w trudno uwierzyć, że w sytuacji, w której jest trener, jest sztab, jest Adam Małysz. To na pewno nie jest grupa ludzi, która kombinuje coś z dojazdami. Oni dokładnie wiedzę, czego potrzeba skoczkom. Natomiast Piotrek, w swoim poczuciu coś wykombinuje. Ta jego słynna "fajeczka"? - "Fajeczka" "fajeczką", ale to mogą być różne inne rzeczy, które uznaje za lepsze i nie słucha wtedy. Nieraz w wywiadach słychać, że on po dwugodzinnej rozmowie z Horngacherem mówi: "Nareszcie wiem!". Nareszcie wie, akurat na chwilę się pozycja dojazdowa poprawia, ale bardzo szybko Piotrek chce sobie coś udoskonalić i wszystko się sypie. Taki jest Piotrek. A w sytuacji, gdy przychodzi naturalne "przytępienie" skoków, kombinowanie tylko pogarsza sprawę. Czyli konieczne są wytrenowane automatyzmy w każdym skoku, a nie ciągłe poprawianie kombinowanie? - Dokładnie, ale Piotrek, gdy czuje, że coś mu nie idzie, to chce po swojemu poprawić. Tak jakby tracił zaufanie do trenera i przestał pamiętać o jego uwagach. Brakuje mu cierpliwości, czekania na moment, w którym skoki mu "odpalą". Na szczęście sezon się nie kończy i Żyła jeszcze może pokazać wysoką formę. Rozmawiał w Alpensia Ski Jumping Centre Michał Białoński