Szef polskiego olimpizmu lansuje tezę, że Polska powinna zabiegać o organizację zimowych igrzysk. Inicjatywa Kraków 2022 upadła w drodze referendum, ale - jak twierdzi Kraśnicki - Słowacy nadal są zdeterminowani organizować z nami igrzyska. Michał Białoński, eurosport.interia.pl: Co należy poprawić, by polskie sporty zimowe zdobywały więcej medali niż w Pjongczangu? Andrzej Kraśnicki, prezes PKOl-u: Przede wszystkim infrastrukturę. Chcieliśmy zorganizować igrzyska w Krakowie. Ale jak zobaczyłem poziom organizacyjny w Pjongczangu, to doszedłem do wniosku, że przed nami jest morze pracy. W rozwój, infrastrukturę, szkolenie, poprzez udział w największych imprezach nawet tych, które z kibicowskiego punktu widzenia nie mają szans, lecz wedle fachowców są talentami. Karkonosze też chciały igrzysk. To sensowne zabiegi? - Z punktu widzenia sportu mają sens, bo jeśli by je przyznano Polsce, to środki na infrastrukturę i dla związków sportów zimowych by się znalazły. Oceniając realnie, to jest poziom, który w tej chwili obejmuje najbogatsze państwa. Chciałbym, żeby Polska miała taką szansę, musiałyby się w to zaangażować całe państwo, samorządy i regiony. Mówi pan jako dyplomata, ale brzmi między wierszami: "Wybijcie sobie to z głowy". Z drugiej strony, w momencie przyznania nam Euro 2012 mało kto wierzył w skuteczną jego organizację. A Polska się zmieniła dzięki temu turniejowi. - My Polacy mamy pewne cechy osobowe i powierzenie nam takiej szansy stanowi dla nas bodziec i wówczas realizujemy coś, co się wydaje być niemożliwe. Oferta Krakowa (po przegranym referendum - przyp. red.) została zapomniana, a Słowacy są nadal chętni do współpracy. Warto to przeanalizować, obliczyć i przemyśleć. Na to musi pracować cała Polska, nie tylko miasta. Pod Wawelem mieszkańcy myśleli, że to oni muszą za to zapłacić, a to nie tak działa. Igrzyska to tak wielka impreza, że wszyscy musimy w niej uczestniczyć. Bez względu na to, czy na pierwszy rzut oka to się nam opłaci, czy zyski będą długofalowe. Na pewno organizacja takich igrzysk to wspaniała promocja kraju, a to nam by się z pewnością przydało. Kraków ze Słowacją mają większe szanse niż Karkonosze z Czechami i Niemcami? - My będziemy wspierać każdą inicjatywę. Słowacja nadal chce z nami współorganizować igrzyska. Zaangażowanie Czechów i Niemców nie jest tak duże jak to Słowaków. Jak pan ocenia start Polaków w Pjongczangu? - Justyna była wielka, jest wielka i niezależnie do uzyskanego wyniku, który być może jej nie satysfakcjonuje, jestem dla niej pełen szacunku i uznania za to, co robiła i robi dla Polski, ale także dla koleżanek z reprezentacji. Przypomnę, że była bardzo pomocna, użyczała sprzętu, serwisu. Za to jej dziękuję. Co do oceny startu naszej reprezentacji, chciałbym zastrzec, że na to przyjdzie czas. Analizy dokona, zapewne bardzo szczegółowo Ministerstwo Sportu i Turystyki oraz Instytut Sportu. Ja mogę powiedzieć tylko moje osobiste odczucia, wrażenia i przemyślenia. Wydaje mi się, że to, czego oczekiwaliśmy i co oparte było o wcześniejsze wyniki naszych reprezentantów, to ma miejsce. Skoki narciarskie są dominującą dyscypliną. Skoczkowie zdobyli dwa medale, wywalczyli czwarte i piąte miejsce. Tu właśnie oczekiwaliśmy sukcesów. Inne dyscypliny trochę zawiodły? - Poziomu polskiego sportu nie zmieniłoby, w sportach zimowych oczywiście, to, że mamy dwa, a mogliśmy mieć cztery, a przy większym szczęściu pięć medali. O naszym poziomie decyduje wiele czynników: infrastruktura sportowa, pogoda, bo jak wiemy, ostatnio nie mamy zbyt srogich i długich zim. Na to także ma wpływ finansowanie sportu. Osobiście uważam, że minimum jest spełnione. Zawodnicy nie skompromitowali naszego kraju, nie skompromitowali siebie. Wiem, że dali z siebie wszystko, a że my oczekiwaliśmy więcej, to już inna sprawa. W Vancouver i w Soczi mieliśmy jednak znacznie więcej medali. Cztery lata temu samych złotych przywieźliśmy aż cztery. - Tamte igrzyska były dla nas wspaniałe. Ja jednak przed Pjongczangiem mówiłem otwarcie, że powtórzenie tych wyników jest praktycznie niemożliwe. Mnie pytano najczęściej właśnie o to, ile medali zdobędziemy w Korei. Odpowiadałem, że będę cieszył się z każdego i bardzo cieszę się z tych dwóch wywalczonych przez skoczków narciarskich. Dlaczego tylko dwa? Przyczyn było wiele. Jedną z ważniejszych pogoda, brak koncentracji, a także czasem nadmierne emocje. Mam taką nadzieje, że po powrocie do kraju wrócimy do oceny tych igrzysk i wyciągniemy wnioski, które przyczynią się do osiągania lepszych rezultatów. Zwróćmy uwagę na fakt, że skoki narciarskie mają najlepiej rozwiniętą infrastrukturę, porównując z innymi państwami. Mają dobre finansowanie ze strony MSiT i sponsorów, posiadają wspaniały zespół ludzi, dobrych trenerów i to przyczyniło się do tych rezultatów. Dlaczego nie stworzyć takiej bazy w biegach? - To wielkie wyzwanie. Sądzę, że następuje zmiana generacji, ale tu trzeba także poprawić infrastrukturę. Łyżwiarze szybcy nie muszą na nią narzekać, gdyż powstał tor w Tomaszowie Mazowieckim. "Medale jednak zniknęły" - powie panu zwykły kibic i co pan na to? - Ja tu widzę wielką szansę. Pamiętajmy, że tor to nie wszystko. Nasi najlepsi łyżwiarze muszą stale startować z najlepszymi na świecie. A pozostałe dyscypliny? - Nawet w narciarstwie alpejskim mieliśmy przyzwoite wyniki. To była dla mnie znacząca niespodzianka. Warto podkreślić też szóste miejsce biathlonistki Moniki Hojnisz, siódme miejsca łyżwiarek szybkich, biathlonistek i biegaczek narciarskich, ósme miejsce w sztafecie saneczkowej. Nawet to trzynaste miejsce czwórki bobsleistów, wywalczone ostatniego dnia igrzysk, to jest naprawdę duża niespodzianka, bo to przecież najlepsze ich miejsce w historii startów na IO. To są wyniki, które dają nam nadzieję. Powiedzmy też o młodych polskich sportowcach, którzy pojawili się tu prawie we wszystkich dyscyplinach sportu. Te talenty to: Karolina Bosiek, Maryna Gąsienica-Daniel, Natalia Kaliszek i Maksym Spodyriew, Kamila Żuk, Mateusz Sochowicz, Wojciech Chmielewski, Jakub Kowalewski, Mateusz Luty ze swoją ekipą, Oskar Kwiatkowski, Aleksandra Król i również Magdalena Warakomska czy Natalia Maliszewska oraz inni. Za cztery lata nie zobaczymy już legend polskiego sportu: Justyny Kowalczyk, czy Katarzyny Bachledy-Curuś. - Dodałbym jeszcze do tego grona Weronikę Nowakowską, czy innych zasłużonych zimowych olimpijczyków: Mateusza Ligockiego, Konrada Niedźwiedzkiego czy Magdalenę Gwizdoń. Oni dodawali naszej reprezentacji otuchy, budzili szacunek, tworzyli dobry klimat. Część z nich odejdzie ze sportu, ale część zostanie. My nigdy nie zapomnimy o tym, co zrobili dla polskiego sportu. Pora na zmianę warty. Myśląc o Pekinie 2022, chciałbym być optymistą. Patrząc na wsparcie dla sportu jakie ostatnio obserwujemy ze strony rządu, przy wsparciu sponsorów, możemy mieć nadzieję, że w Pekinie będziemy zadowoleni z sukcesów polskich sportowców. Rozmawiał w Pjongczangu Michał Białoński