Michał Białoński, eurosport.interia.pl, Patryk Serwański, RMF FM: Jak radzi sobie młoda matka z rozłąką z półtorarocznymi bliźniakami? Weronika Nowakowska, biathlonistka reprezentacji Polski: Postawiłam świat na głowie, żeby jeździli ze mną latem (trzęsącym, bliskim płaczu głosem). Dlatego tym bardziej mi przykro, gdy ktoś mi mówi, że przyjechałam tutaj na wycieczkę. A kto się teraz opiekuje bliźniakami? - Przede wszystkim moja mama, ich ojciec Szymon i jego rodzice towarzyszą mi podczas zgrupowania i opiekują się dziećmi, kiedy ja idę na trening. Podczas igrzysk oni także są z nimi. Na pewno jesteście w kontakcie za pomocą Skype’a lub innego komunikatora, więc jesteś na bieżąco ze zmianami, jakie u tak małych dzieci zachodzą z dnia na dzień. Jak reagują na widok mamy? - Oczywiście, jesteśmy w stałym kontakcie. Codziennie odbieram mnóstwo zdjęć, filmów wideo. Żywiołowo reagują na mój widok, potrafią już kibicować. Kacper jak widzi w telewizji kogokolwiek z nartami na nogach, nawet Kamila Stocha, to skanduje: "Ma-ma! Ma-ma!" i nawet w specyficzny sposób zaciska kciuki. Wracając do tych, co krytykują cię i atakują, twierdząc, że przyjechałaś na wycieczkę, nie sądzisz, że przesadziłaś ze słownictwem i formą, odpowiadając im? - Oczywiście, emocje są tak duże jak skala zawodów. Ja jestem tylko człowiekiem z krwi i kości. Nie zawsze potrafię reagować tak jak powinnam mimo, że znam kanony. Jeżeli chodzi o słownictwo, to oczywiście przesadziłam. Kiedy zobaczyłam wycięty z kontekstu mój kawałek wypowiedzi, okraszony jeszcze odpowiednim komentarzem, to faktycznie wygląda to skandalicznie: "cwaniara". Mam pełny obraz. Niemniej jednak ci, którzy mnie znają na co dzień, śledzą mnie w mediach społecznościowych, wiedzą, że jestem zupełnie inną osobą. Zresztą to grono osób zupełnie inaczej to wszystko odebrało. Raczej się śmiało i potraktowało to jako rodzaj prowokacji, którą to faktycznie było. Ci, którzy odebrali to wprost, tych za słownictwo absolutnie przepraszam. Było to zachowanie niegodne reprezentanta Polski, nie zamierzam się z tym kłócić. Cały kontekst pozostał niezrozumiany. Wyniki są bardzo słabe, dużo poniżej oczekiwań i moich możliwości. O tym też mówiłam, ale to nikogo nie interesuje. Jest podane na tacy kilka moich słów, dwa zdania. Jeżeli już mówimy o "hejcie", bo ja nie mówię o zwykłej krytyce - na nią jestem przygotowana od lat. Sama potrafię swoje występy ocenić krytycznie i tak robię. Ja mówię o chamstwie, które panuje w internecie. Ludzie nie mają pojęcia o tym, co my czytamy. Akceptuję fakt, jeśli ktoś pisze, że słabo się spisałam. Nie mam z tym problemu. Ale jeśli ktoś pisze: "ty głupia pi..., po co tam pojechałaś", "ty szma.., wstyd przynosisz Polsce", to jak mam reagować? Ani ja, ani żaden z olimpijczyków nie zasługuje na takie słowa. To prawda, ale odpowiadając w ten sposób być może dolewasz oliwy do ognia. Kamil Stoch przyznaje, że w trakcie igrzysk się odcina i nie czyta artykułów ani komentarzy. A przecież Stoch to dla nas w zimowych sportach absolutny wzór. Jego zdaniem, czytając wszystkie te treści można popsuć przygotowanie mentalne. No i powstaje pytanie czy to nie lepsza droga? - Teraz mam świadomość tego, że popełniłam błąd. Nie powinnam czytać niczego. Ja się "włączyłam" w internet tuż po zawodach. Chciałam powiedzieć też kilka zdań na temat mojego występu. Jest grono ludzi, którzy mi kibicują. Oni chcieli wiedzieć jak to wszystko oceniam. Na pewno byłam jeszcze w emocjach. To był brak profesjonalizmu, umiejętności chronienia siebie przeze mnie. Dzisiaj rozumiem, że tych zatwardziałych antyfanów nie przekonam, a być może obraziłam kogoś i straciłam w oczach kibiców. Ale naprawdę to, co powiedziałam jest niczym w porównaniu z tym, co musimy o sobie czytać. I podkreślam, że nie chodzi o krytykę. Ja wystąpiłam bardzo słabo, ale nikt nie zasługuje na słowa, z którymi się tu zderzamy. Po swoim pierwszym występie w Pjongczangu w sprincie powiedziałaś, że nogi cię nie niosły, że wiedziałaś już na trasie, że jest kiepsko. Jakie to jest uczucie i jakie myśli kłębią się wtedy w głowie? Kiedy wiesz, że bieg nie może być udany? - Bardzo często już na starcie czujesz, że to nie jest to. Poczułam na pierwszym podbiegu, że narty mnie nie niosą, że moje ciało nie funkcjonuje tak jak trzeba. To uczucie puściło dopiero w biegu indywidualnym. Dopiero po nim powinnam pod względem fizycznym rozpocząć igrzyska. Jeżeli dziś powiem, że w sprincie wykonałam olimpijskie zadanie i dałam z siebie sto procent to i tak ludzie będą na mnie pluć, bo zajęłam 34. miejsce. Mi jest najbardziej przykro, to moje lata pracy. Ale tego dnia zrobiłam wszystko, co mogłam. Wiem, że to brzmi strasznie - szczególnie dla mnie - ale naprawdę tak jest. Monika Hojnisz sugerowała nam już, że z formą biegową po prostu nie trafiłyście. - Wystarczy spojrzeć na analizy. W żadnym biegu Pucharu Świata w tym sezonie nie pobiegłam tak źle, choć dałam tu z siebie sto procent. I nie chodzi o to, by teraz rozliczać kto jest winny. Po prostu ryzykowaliśmy - wóz albo przewóz. Albo będziemy miały świetne wyniki albo nie będzie szło. I nie idzie. Jest mi bardzo przykro. Reszcie też. Rozumiem, że kibice są niezadowoleni i mają prawo tacy być. A proszę zrozumieć, że nie mylą się tylko ci, co nic nie robią. A my zrobiliśmy wszystko, żeby mieć tu dobrą formę. Zwyczajnie nam nie wyszło, ale życie toczy się dalej. Jest jeszcze sztafeta. Ja cały czas staram się skupić na kolejnym biegu, ale niektórych rzeczy nie przeskoczę. Nie mogę sprawić ot tak, że moje wyniki badań będą wyglądać nagle fantastycznie, chociaż bardzo bym tego chciała. Do sztafety macie jeszcze kilka dni. Na ile ten czas może poprawić sytuację? - Fizycznie teraz czuję się dużo lepiej niż przed tygodniem. Jeśli będą stabilne warunki na strzelnicy, to myślę, że sobie poradzę. Mam nadzieję, że nie będzie tak zimno. Wiem, że kibice mówią "jest zima, to musi być zimno", ale proszę mi wierzyć, że uprawiamy sport, w którym ważne jest smarowanie nart i czynniki od nas niezależne. Przy dużym mrozie nie chcę powiedzieć, że nie mamy szans, ale będzie nam dużo ciężej walczyć i nie chodzi o to, że będzie nam zimno w rączki, nóżki i jesteśmy księżniczkami. A o co chodzi z tymi mroźnymi warunkami? Ciężej trzyma się palec na spuście? - Z tym sobie radzimy, ale biegnę na tym, na czym mogę. Serwis daje nam najlepszy możliwy sprzęt, ale to nie jest poziom światowej czołówki. Zaraz usłyszę, że księżniczka narzeka, iż nie ma nart, ale w naszym sporcie ma to kolosalne znaczenie. Tu walczymy o sekundy. Niestety, tak jest w sporcie zawodowym. Jeśli sprzęt nie jest na poziomie tych najlepszych - a to wynika z wielu rzeczy i można tu otworzyć nową dyskusję - to będzie nam bardzo trudno. Jeśli warunki będą takie, jak podczas biegu indywidualnego, to nie martwię się ani o sprzęt, ani o naszą formę. Uważam, że powinno być na poziomie. Czy ty, jako sportowiec reprezentujący inną dyscyplinę niż skoki również za zbawczy uznałaś złoty medal Kamila Stocha? Tydzień czekaliśmy na pierwszy medal, wcześniej zdobyli je egzotyczni w sportach zimowych Australijczycy i Hiszpanie. - Oczywiście, że bardzo mnie sukces Kamila ucieszył. O biathlonie mogę opowiadać nieustannie, z miłości do tego sportu. Natomiast jestem też kibicem polskiego sportu i śledzę inne dyscypliny. Wszyscy olimpijczycy, którzy jesteśmy w Pjongczangu bardzo mocno trzymamy za siebie nawzajem. Rozmawiamy o tym, kto startuje danego dnia, jakie ma realne szanse, tylko my akurat rozmawiamy o realnych szansach. Bardzo czekaliśmy na te medale, oczywiście skoczkowie byli i są naszą najmocniejszą stroną. Od nich oczekiwało się najwięcej. Bardzo się cieszę, że Kamil Stoch sprostał oczekiwaniom. Bolał mnie brzuch, gdy siedział po raz drugi na belce startowej. Pomyślałam sobie: "Co ten chłopak czuje?". Uniósł to! Jest wielkim mistrzem! Chapeau bas! Cieszymy się z tego bardzo, że to pierwszy medal dla Kamila, to pierwszy medal dla Polski! Jak kibicom tłumaczyć, że na przykład 33. miejsce Dominika Burego w biegu na 15 km nie jest złe, tak jak wcześniej niezłym osiągnięciem był awans do ćwierćfinału sprintu jego brata Kamila? - W tych chłopaków warto inwestować. Są dyscypliny, które są świetnie poukładane w naszym kraju. Patrząc moim okiem, biathlon jest zaraz po skokach, na drugim miejscu. Tylko, że my nie trafiłyśmy z formą. Nasza wina i całego zespołu, na pewno zostały popełnione błędy. Fajnie, że widzicie plusy w 32. miejscu Burego, bo w Polsce obowiązuje hasło: "przywieź chociaż "brązik". Tak jakby startowały na igrzyskach cztery osoby. My się bijemy z najlepszymi zawodnikami świata i nawet jak ktoś jest 30., to przeciętny kibic nie zdaję sobie sprawy z tego, że to jest 30. zawodnik globu! Wiem, że to brzmi strasznie, bo każdy chciałby widzieć Polskę na pierwszym miejscu w tabeli medalowej. Ja też. Ale mierzmy zamiary na siły. Mamy oczekiwania wobec sportów zimowych tak jakbyśmy byli Norwegią, czy Niemcami i mało kto patrzy na to, że mamy warunki znacznie gorsze. Tu nie chodzi o malkontenctwo, "a, czegoś im znowu brakuje". Ja słyszałam, że na przygotowania każdego z nas poświęcono milion złotych, ale to są średnie. W to wrzucone są prawdopodobnie koszty prowadzenia administracji, utrzymywania biur, przeliczone na jedną głowę. Gdy słyszy to przeciętny kibic, to myśli, że przyszła Nowakowska i dostała milion złotych, po czym zajęła miejsce w czwartej dziesiątce. "No jak tak można" - myśli. Jako biathlon macie w Polsce dobre warunki, ale podobno i tak brakuje wam smarowania na niskie temperatury, przez co narty wam ciężej jadą. Ile się na tym traci? - Igrzyska olimpijskie to są wyścigi zbrojeń. Kibice nie mają o tym pojęcia. U nas w Polsce nie jest rozwinięty rynek ekspercki. W Niemczech, podczas Pucharu Świata, eksperci tłumaczą, o co w tym wszystkim chodzi. U nas brakuje świadomości. Jak ja mówię, że narty mi nie jechały, to jest odpowiedź: "złej baletnicy przeszkadza rąbek od spódnicy". Ale jak czasem przegrywam medal o dziewięć sekund, a z góry wiem, że miałam gorsze narty niż Niemka, Francuzka, czy Norweżka. Ale o co ja mam mieć pretensje do swoich serwismenów, jeżeli my nie mamy nic swojego! Polska nauka nie włącza się w polski sport. Nie mamy żadnych innowacji, niczego. W Niemczech, Austrii, Rosji są instytuty, które pracują nad badaniami, np. struktury śniegu, nart, a my nie mamy zupełnie niczego. Nawet żadnej polskiej firmy, która produkuje specyfiki do smarowania nart, a mają takie Norwegowie, Francuzi i Niemcy. Gdy mówię, że narty mi nie jechały, to nie znaczy, że smarowacze przyszli do pracy i nic nie zrobili. Oni po prostu posmarowali tym, co mieli! Ale nie mamy nic ekstra, a musimy się mierzyć z tymi, którzy to mają. Polscy kibice nie chcą jednak o tym słuchać. To jest zawodowstwo, tutaj każdy szczegół odgrywa rolę. Szczególnie igrzyska to jest prawdziwy wyścig zbrojeń! Przed igrzyskami w wywiadach mówiłaś, że chcesz w Korei zdobyć medal. Czy to nie były zbyt pochopne deklaracje? - To często kwestia niezrozumienia tematu. To, że ja mówię, że jadę na igrzyska z określonym celem nie oznacza, że jestem najlepsza na świecie i przywiozę ze sobą na pewno dwa medale. A niektórzy odbierają to dosłownie i nie czytają tego, o czym mówię później, że potrzebne są do tego pewne warunki, dyspozycja dnia, szczęśliwe ułożenie się wszystkiego, jak choćby Zbyszkowi Bródce w Soczi. I bardzo dobrze, że tak mu się to potoczyło cztery lata temu. Zatem to kwestia odbioru i umiejętności czytania ze zrozumieniem. Gdybym zajęła tu w jakiejś konkurencji szóste-siódme miejsce nie byłabym bardzo zadowolona. Oczywiście, nie trafiłam z formą, nie pokazałam swoich możliwości. Dla mnie osobiście w tym kontekście nie ma znaczenia czy zajęłam 9. czy 21. miejsce. Rozmawiali w Pjongczangu Patryk Serwański i Michał Białoński