- Schodząc drugi raz z belki, czekając na górze długo, czułem się trochę jak himalaista, który powoli zamarza. Nie było łatwo przetrwać. Kiedy ruszyłem z belki prawie nie miałem czucia w nogach. To była trudna sytuacja - opowiadał Maciej Kot. Gdy zdejmowano go z belki po raz drugi, przed drugim skokiem, Maciej miał nadzieję na to, że przerwa zostanie wydłużona. - Chciałem zdjąć wkładki z tyłu. One są największym problemem. Ciasno wchodzą, jest duży kąt i krew nie dopływa do stóp tak jak powinna, a poza tym zaczynają boleć nogi. Nie ma czucia koniecznego do oddania dobrego skoku. Dlatego miałem nadzieję na wydłużenie przerwy, by móc zdjąć wkładki i przejść kontrolę sprzętu jeszcze raz. Tymczasem przerwa była za długa, by od razu dobrze skoczyć, będąc rozgrzanym, za krótka na zrobienie dodatkowej rozgrzewki. Nie potoczyło się to szczęśliwie - kręcił głową Maciej Kot. Ekstremalne warunki atmosferyczne panujące w ośrodku skoków Alpensia zdominowały naszą rozmowę. - Ziąb panujący na obiekcie jest naprawdę przenikliwy. Nawet na dole jest bardzo zimno, ale nie wieje tak mocno jak na górze. A ten wiatr jest tak mocny i lodowaty, że nie trzeba dużo czasu, żeby zamarznąć. Koce, które nam wręczają przy belce, to jest symbolika. Przykrywa ramiona, a nie nimi się skacze - zwracał uwagę nasz zawodnik! - Starałem się utrzymywać ciepłotę ciała jak najdłużej. Mamy specjalne stroje, które zdejmowałem w ostatniej chwili, na kontrolę sprzętu. W pierwszej serii, kiedy to w miarę szło planowo, byłem fajnie przygotowany, ale kiedy raz się schodzi z belki, to nie jest tak źle. Gdy jednak zdejmą człowieka po raz drugi lub gdy następuje dłuższa przerwa, to, po pierwsze, jest bardzo zimno, a po drugie, kombinezon robi się sztywny od mrozu, co wpływa na pozycję. Mięśnie nie są rozgrzane odpowiednio - dzielił się wrażeniami Kot. W pierwszej serii za wiatr odjęto mu 14.6 pkt, ale narzekał też na co innego. - Wiatr był, ale zaraz za progiem. Popełniłem delikatny błąd, zareagowałem, chciałem walczyć i byłem troszkę za agresywny, a na dole nie było wiatru i nie było szans odlecieć. Nastąpił mój błąd, w połączeniu z niekorzystnymi warunkami - wyjaśniał skoczek. Maciej cmokał z zachwytu nad skokiem Stefana Huli z pierwszej serii. - To był bardzo dobry skok, został utrzymany poziom z treningu i kwalifikacji. Stefan skacze raz za razem to samo. Ten konkursowy skok był nawet rewelacyjny i oddany w normalnych warunkach - analizował Kot. - W przeciwieństwie do Stefana, Dawid miał najgorsze warunki spośród wszystkich w pierwszej serii. Potwierdzają to punkty, potwierdzają to trenerzy. Dawid nie miał szans z takim wiatrem, dodatkowo jechał z niższej belki. Wiatr prawie na całej długości buli wiał mu w plecy, dopiero na samym dole dostał podmuch pod narty, ale tam już nie miał szans walki. W ten sposób Dawid jest chyba największym przegranym pierwszego konkursu. Zakopiańczyk nie rozdrapywał ran, starał się skoncentrować na przyszłości. - Muszę powiedzieć, że skończył się dopiero jeden z trzech konkursów. Teraz najważniejsze jest, aby wyciągnąć wnioski i złość sportową przekuć na motywację do dalszej walki. Trzeba przygotować znowu jasny plan, walczyć od pierwszego skoku. Najpierw o skład, a później o miejsce w zawodach i mam nadzieję, że duża skocznia będzie bardziej szczęśliwa mnie i całej mojej drużyny - nie kryje Maciej Kot. To pierwszy konkurs naszego zawodnika, który nieprzerwanie trwał dwa dni - zakończył się w Pjongczangu po północy, o godz. 0:22. - Nie pamiętam konkursu, który rozpocząłby się w jeden dzień, a zakończył w drugi. Nawet w Soczi konkursy kończyły się przed północą - porównuje. Z Pjongczangu Michał Białoński