Jak nas poinformował attaché Polskiej Misji Olimpijskiej Henryk Urbaś, w piątkowej ceremonii otwarcia ZIO w PyeongChang defilować będzie (jako 83. w kolejności) Polska Reprezentacja Olimpijska. Jej chorążym będzie Zbigniew Bródka - złoty i brązowy medalista poprzednich igrzysk zimowych (Soczi 2014). W gronie 69 defilujących "Biało-Czerwonych" (36 zawodników, 33 osoby współpracujące) będą przedstawiciele: bobslei, biathlonu, saneczkarstwa, narciarstwa alpejskiego, snowboardu, biegów narciarskich, kombinacji norweskiej, łyżwiarstwa figurowego oraz łyżwiarstwa szybkiego i short tracku. Zgodnie z obowiązującym od lat zwyczajem w ceremonii otwarcia igrzysk nie uczestniczą zawodnicy, których w dniu następnym czekają starty. Michał Białoński, Eurosport.interia.pl: Żałujesz, że znowu zabraknie was w ceremonii otwarcia igrzysk? Dla skoczków program jest tak ułożony, że musielibyście prawie nie spać, chcąc brać udział w otwarciu IO. Maciej Kot: - Jadąc na igrzyska trzeba mieć priorytety. Naszym nie jest wycieczka i zwiedzanie, tylko rywalizacja o medale. Wszystko, co może przeszkodzić, trzeba skreślić. Od początku jechaliśmy tutaj z myślą, że na ceremonię otwarcia nie pojedziemy. Mamy nadzieję, że pojedziemy za to na inne ceremonie. Czy z tego skoku w kwalifikacjach mogłeś odlecieć dalej? Dał ci pewny awans do konkursu, ale z 11. lokaty, a nie w pierwszej dziesiątce, o czym pewnie marzyłeś? - Skok mógł być lepszy, ale z tego odbicia nie dało się już wyciągnąć więcej, gdyż były bardzo trudne warunki. Moje skoki w kwalifikacjach były odrobinę lepsze od tych środowych. To jest pozytyw. Trzeba jeszcze poprawić parę detali, sprawdzić jak to wyglądało w zapisie wideo, ale przede wszystkim należy jak najbardziej uprościć plan na sobotę. W środę narzekałeś na boczny wiatr, jak było w kwalifikacjach? - Warunki były trudniejsze, ale bardziej stabilne, bo wiatr wiał cały czas z tyły skoczni, ale się nie zmieniał jego kierunek. A powiewy z tyłu akurat mi odpowiadają. Panuje opinia, że Polacy lepiej radzą sobie z podmuchami w plecy niż na przykład Norwegowie. Zgadzasz się z nią? - Gdyby przeprowadzić statystykę konkursów, w których wieje pod narty, to okazałoby się, że groźniejsi są Norwegowie i Słoweńcy. Ja osobiście wolę wiatr w plecy, gdy wieje z tyłu wszystkim równo. To wymaga oddawania bardzo dobrych skoków i nie predestynuje lotników. Nam najbardziej pasuje sytuacja, gdy warunki są równe. Skaczesz z dnia na dzień coraz lepiej, czy zdążysz złapać szczytową formę do soboty? - Do znaczącej poprawy trzeba serii skoków, a do sobotniego konkursu oddam tylko jeden próbny. Dlatego najwięcej można zdziałać w głowie, przygotowując jasny plan i nabierając pewności siebie. Czasu jest wystarczająco. Nade wszystko trzeba walczyć, walką można dużo zdziałać. Podobnie jak na MŚ, czy Pucharze Świata, psychika jest bardzo ważna, do tego warunki, które mogą płatać figle, dlatego nigdy nie wolno się poddawać, trzeba walczyć do ostatniego skoku i dawać z siebie wszystko. Jak poradzicie sobie bez skoków w piątek, bo to niecodzienna sytuacja przerwa od skoczni między kwalifikacjami a zawodami? - Nie mamy na to wpływu. Nikt nie będzie mógł tu skakać. Trzeba ten dzień jak najlepiej wykorzystać. Jak wioska olimpijska w Pjongczangu wygląda na tej w Soczi? - Jest bardzo fajna. Przede wszystkim najważniejsze punkty są dobrze zlokalizowane, dobrze dograne logistycznie. Pamiętam, że w Soczi wioska mieściła się na większym terenie, budynki były niższe, przez co dostanie się na stołówkę, czy do bankomatu zajmowało więcej czasu. Tutaj wszystko jest bliżej siebie, wszystko wygląda OK. Jedynym minusem jest jedna winda na 15-piętrowy budynek, przez co długo się czeka, ale to humorystyczne minusy. Jedzenie jest bardzo dobre, na miejscu mamy wszystko: siłownię, bankomat itd. Ilu osobowe macie apartamenty? - Nasz apartament ma cztery pokoje, mieści wszystkich zawodników i część sztabu szkoleniowego. Jesteśmy po dwóch w pokojach, tylko Dawid Kubacki ma jedynkę. Rozmawiał i notował w Pjongczangu Michał Białoński Oglądaj igrzyska na żywo!