Waldemar Stelmach, Interia: Rok temu ruszaliście w nowy sezon z nowym trenerem trochę jak w nieznane, z wielkimi nadziejami. Z czym ruszacie teraz? Maciej Kot: - Wciąż z dużymi nadziejami, ale też z większą pewnością siebie i wiarą w możliwość osiągnięcia tego, co chcemy osiągnąć. Poznaliśmy się z trenerem Stefanem Horngacherem, znamy jego metody. Dzięki temu rozpoczęliśmy tegoroczne przygotowania z wyższego poziomu. Ominęło nas sporo spraw, które rok temu spowalniały przygotowania. - Zeszły rok był obfity w różne doświadczenia, z których wyciągnęliśmy wnioski. Wiele rzeczy udoskonaliliśmy. Jest wiele spokoju przed sezonem, ale dużo pewności siebie, która jest bardzo ważna. Dojrzał pan, osiągnął sukcesy. Jak teraz patrzy pan na siebie? - Wiele się nie zmieniło w odbieraniu siebie samego. Wiadomo, że dobry sezon dał mi sporo pewności, ale też nie ma mowy o hurraoptymizmie. Ciężko pracowałem w lecie. Mam świadomość dobrego przygotowania, zrobiłem w okresie przygotowawczym sto procent tego, co zakładałem. Daje mi to spokój w oczekiwaniu na nowy sezon. - Mam cele, ambicje, żeby być najlepszym, ale łatwo się mówi, później trudniej robi. Dlatego trzeba ze spokojem i pokorą podchodzić do pierwszych konkursów, dawać z siebie wszystko na każdych zawodach i od nowa budować formę. A jakie są te cele na sezon olimpijski? - Konkretne cele są w mojej głowie, lecz nie zaprzątają mi dużo myśli. To u mnie działa na zasadzie takiej, że wiem, co chcę osiągnąć i mam jasny plan, jak do tego dojść. Tego się trzymam i to realizuję z dnia na dzień. Cele są ambitne jak zwykle. Kluczem jest utrzymywanie równej, stabilnej formy, przez cały sezon od początku do końca. Nastawia się pan specjalnie na inaugurację Pucharu Świata w Wiśle? - Doświadczenie nauczyło mnie, że z nastawianiem się na pierwszy konkurs bywa różnie i można się na tym przejechać. Będę chciał oddawać takie skoki jak na treningu i cieszyć się z atmosfery, jaka będzie w Wiśle, bo ze skoków przed własną publicznością trzeba czerpać radość. Myślę, że doda to całej drużynie skrzydeł. - Początki bywają trudne ze względu na warunki, na różny etap przygotowań, więc nie należy wyciągać pochopnych wniosków już po pierwszych zawodach. Trzeba podejść do tego ze spokojem i cierpliwością, że to dopiero początek. Piotr Żyła powiedział parę miesięcy temu, że nie ma co skupiać się tylko na igrzyskach, bo można na nie wcale nie pojechać. Co pan sądzi o tak zwanym szczycie formy i imprezie docelowej? - W skokach narciarskich jest trudno zaplanować coś takiego jak szczyt formy. Jest mało prawdopodobne, aby on przyszedł dokładnie wtedy, kiedy zaplanujemy. Oczywiście można zaplanować szczyt formy fizycznej, jak najlepszych warunków motorycznych, gdy dynamika, siła, skoczność będzie najwyższa, ale to nie zawsze idzie w parze z formą na skoczni. Dochodzi przecież technika i parę innych elementów. - Piotrek ma trochę racji. W sezonie obfitującym w ważne wydarzenia najważniejsze jest to, by przez cały sezon skakać na równym poziomie, co też oczywiście nie jest łatwe, wtedy w najważniejszych momentach można walczyć o wysokie miejsca. Pod wpływem dodatkowej mobilizacji, dreszczyku emocji dochodzą dodatkowe pokłady siły. A jeśli cały sezon będzie słaby, ciężko oczekiwać szczytu formy. - Tak będziemy podchodzić do sezonu, starając się utrzymać równą formę. Gdyby szczyt formy się nie udał, to można by się obudzić z niczym. Poza tym przecież zawsze w sezonie jest parę ważnych imprez. Podejrzewam, że każdy z was chce być w formie i na polskie konkursy, i na Turniej Czterech Skoczni, i na igrzyska... - Zgadza się. Równa forma przez cały sezon jest kluczem do udanego sezonu. Wracając jeszcze do poprzedniego, świetnego dla pana sezonu, czy coś się nie udało, coś by pan zmienił, jakiś niedosyt? - To był bardzo dobry sezon, ale oczywiście znajdę konkursy, czy skoki, gdy mogłem zrobić coś lepiej. Najważniejsze, że każdy konkurs został przeanalizowany, a wnioski wprowadziłem i wciąż wprowadzam w życie. Trzeba się uczyć na własnych błędach, a najlepiej na cudzych. Nie ukrywa pan, że wciąż trzeba poprawiać technikę, choćby pański "krzywy lot"... - Jest co poprawiać, jest jeszcze rezerwa. Mam wciąż trochę problemów z lotem, bo nie jest to tak proste, jak niektórym się wydaje i jak mnie się na początku wydawało. To jest błąd, który ma swój początek już na dojeździe, a nie w locie. Zaczyna się podczas odbicia i to, co widzimy w locie, jest już tylko skutkiem, a nie przyczyną. Ciężko jest wyeliminować skutek, trzeba eliminować przyczynę. Całe lato nad tym pracowałem, analizowaliśmy wideo. Były momenty, gdy wszystko wyglądało dobrze, ale czasem wyglądało to jak w zimie. - Jest też taka zależność, że gdy za długo koncentruję się na locie, poziom innych elementów idzie trochę w dół. Mimo że lecę prosto, ląduję blisko, a to też nie o to chodzi. Pracuję, żeby w zimie umieć znaleźć kompromis, utrzymać dobrą pozycję dojazdową i odbicie, a później w locie minimalizować efekt złego lotu. Jeśli będzie on minimalnie skrzywiony, nie powinno to wpłynąć na wynik, a gdy będę za bardzo się na tym koncentrował, może to wpłynąć negatywnie na inne części skoku. Nie zamierzam tak kurczowo pilnować tego krzywego lotu, najważniejsze, żeby był daleki. Ale za to prędkość na progu jest coraz lepsza. To kluczowy element? - Każda dziesiąta kilometra szybciej na progu to pół metra, może metr więcej na odległości. Prędkość jest bardzo ważna, zwłaszcza gdy rozbiegi są obniżane. Wystarczy spojrzeć, ile punktów dodatkowych jest za jedną belkę, a jedna belka to jest około jednego kilometra prędkości. Więc poprawienie się o kilometr na progu od razu może dać dużo. - Pracujemy już od zeszłego sezonu, ale w tym roku było nad tym jeszcze więcej pracy na skoczni i poza nią. Trzeba przyzwyczaić się też do warunków zimowych, bo nie wszędzie są tory lodowe, zdarzają się jeszcze tory naturalne. Do tego dochodzi smarowanie, choć akurat nasi serwismeni świetnie się spisują. Po powrocie ze zgrupowania w Oberstdorfie w Zakopanem zaskoczyła zima. Śnieg jest, skocznia jest, tylko skakać nie ma gdzie... - No niestety. Ale czekamy z niecierpliwością na Wisłę. Trzymamy kciuki za ekipę, która przygotowuje skocznię, żeby się udało. Możliwe, że w ogóle nie wyjdziecie na śnieg przed konkursami w Wiśle? - Jest taka możliwość. To jest pesymistyczny plan. Mamy nadzieję, że uda się wcześniej skoczyć, ale to już zależy tylko od pogody. Jak duży to jest problem? - Od kiedy istnieją tory lodowe, nie jest to aż taki problem. Bo najważniejsze jest przejście z torów porcelanowych na lodowe i wyczucie dojazdu. Kwesta lądowania to bardziej kwestia bezpieczeństwa, tego czucia śniegu. Lądowanie na śniegu jest jednak trochę inne i pierwsze skoki trzeba lądować zachowawczo, bezpiecznie. - Jesteśmy w podobnej sytuacji jak inne zespoły. Bo nie wydaje mi się, żeby wcześniej jakaś inna skocznia była gotowa do treningu. Będziemy mieć równe szanse. A może będziemy w lepszej sytuacji, jeśli uda się oddać parę skoków wcześniej. Rozmawiał Waldemar Stelmach