Dla Dawida Kubackiego, który był królem lata (wygrał letnią GP), a i na zimę nie miał co narzekać, bo stanął dwa razy na podium PŚ, a w klasyfikacji generalnej PŚ jest dziesiąty, zderzenie z przeciwnym wiatrem na skoczni normalnej było swego rodzaju deja vu. Urodzony w Nowym Targu, a zamieszkały w pobliskich Szaflarach zawodnik przeżył już coś podobnego, podczas MŚ w Predazzo. Przed konkursem na normalnej skoczni (K95) imponował formą w treningach, a w I serii skok mu nie wyszedł i zajął 31. miejsce. O ile w przeszłości zawiodła psychika, o tyle tym razem sędziowie, zapalając mu zielone światło przy tak niekorzystnych warunkach, zafundowali mu "Lot skazańców II". - Najbardziej emocjonalnie niepowodzenie przeżył Dawid - nie kryje dyrektor polskich skoczków Adam Małysz. - On naprawdę skakał dobrze i na treningach i w kwalifikacjach. Ten skok w konkursie też był dobry, on sam to czuł, ale przy tym wietrze nie miał szans na dobrą odległość. - Dawid był bardzo zdenerwowany i wkurzony na tę sytuację. Mówił: "Jak tak można?" Wchodząc na belkę miał dużo gorsze warunki od pozostałych. Sami dziwiliśmy się, że w ogóle zapalono mu zielone światło - nie kryje Adam. Cały sztab próbuje odbudować mentalnie Dawida i nie przychodzi to łatwo. - Nawet jest ciężko go pocieszać. Parę razy próbowałem to robić, ale wiem, że do ciebie nic wtedy nie dociera, że w pewnym momencie sam to musisz przełknąć. Na spokojnie porozmyślać i skoncentrować się na kolejnej pracy - tłumaczy Małysz. Dla Kubackiego największe pociesznie powinny stanowić nie słowa, tylko fakt, że teraz olimpijskie skakanie przenosi się na duży obiekt, o punkcie konstrukcyjnym K-125. Wystarczy podkreślić, że dotychczasowe dwa miejsca na podium Pucharu Świata wywalczył właśnie na dużych obiektach: - 30 grudnia w Oberstdorfie (3. miejsce, skocznia K-120) - 3 lutego w Willingen (3. miejsce, K130). Dlatego Dawida nie wolno przekreślać. W dziewięć dni, jakie mijają od PŚ w Willingen nie mógł zapomnieć jak się lata. Tymczasem Adam Małysz dba o lobbing, by sędziowie już nigdy nie pozwalali skakać w tak anormalnych warunkach, zwłaszcza na igrzyskach olimpijskich. - To musi się odbić głośnym echem wśród organizatorów, żeby wiedzieli, że to nie wszystko jest pięknie, ładnie, a my zapomnimy, że była loteria. Im więcej ekip o tym będzie mówiło, tym lepiej, bo dzięki temu w kolejnych konkursach będzie większa kontrola nad wiatrem - tłumaczy. - Szkoda, że takie konkursy w ogóle mają miejsce. Cztery lata się czeka na nie, a później jeden wietrzny konkurs potrafi cały nasz system przygotowań, za przeproszeniem, rozpierniczyć - dodaje dyrektor naszych skoczków. Z Pjongczangu Michał Białoński Oglądaj igrzyska i poczuj te emocje gdziekolwiek jesteś! Sprawdź teraz