Siedemnaste miejsce to nie jest szczyt moich marzeń, ale też nie było najgorzej. W tym sezonie, gdy startowałam w łączonym po raz pierwszy, to nie dokończyłam tego biegu, więc na pewno jestem w dużo lepszej formie niż na początku sezonu. Michał Białoński, eurosport.interia.pl: To było chyba dobre wejście w IO? Zwłaszcza zaledwie sześć sekund straty po stylu klasycznym pokazuje, że aż szkoda, iż na tych igrzyskach wyścig na 10 km rozgrywany jest "łyżwą", a nie "klasykiem"? Justyna Kowalczyk: - Eee, nie szkoda. Jesteśmy przygotowani do sprintu i do 30 km. Nie rozpaczamy nad "dziesiątką". Optymizmu mi nie brakuje. Przyjechałam walczyć na igrzyskach. Wiedziałam, że dzisiaj będzie najciężej, choć równie ciężka będzie "trzydziestka". Sztafeta stylem dowolnym dla mnie i dla Sylwii, zresztą nie tylko dla nas, to będzie "rzeźnia", bo trasa jest naprawdę ciężka. Teraz już będą inne emocje. Najgorzej jest stanąć na starcie po tylu latach, czyli po czterech w troszkę innej formie niż na poprzednich igrzyskach, czy na tych sprzed ośmiu lat, wytłumaczyć to sobie, że jest inaczej, a i tak na trasie dać z siebie wszystko. Opowiedz proszę o podbiegu na szóstym kilometrze klasyku. Zauważyłem, że próbowałaś przez chwilę biec jodełką, jakby narty nie trzymały. Jak to wyglądało? - Myślę, że każda z nas miała moment na trasie, na którym narty trochę "kopały". Taka jest pogoda. W jednym miejscu słońce przygrzewa, inne jest zacienione, przez co nie da się przygotować nart na całą trasę. Myślę, że i tak mieliśmy najlepszy z możliwych kompromisów. Moje nartki były i do klasyku dobre, za co bardzo dziękuję całej grupie serwisowej. Dzisiaj spisali się prawie na medal. Czułaś w ogóle tremę, czy w wypadku zawodniczki startującej na czwartych igrzyskach można w ogóle o niej mówić? - A co pan myśli, że co (śmiech)? Oczywiście, że jest trema! Człowiek nie śpi, denerwuje się. Całe cztery lata harował, zresztą nie tylko ja, ale też mój trener i serwismeni. To są wielkie nerwy dla nas wszystkich! Chcemy "oddać" swoją pracę, jak najlepiej się pokazać. Każda zawodniczka, każdy trener. To dla nas ważny egzamin. W czołówce stylu klasycznego były niemałe przetasowania. Czasem byłaś trzecia, innym razem ósma. - Mieszamy się na trasie, to nic dziwnego. Czasem masz wolny tor, to podbiegasz szybciej, innym razem jest wiatr, więc próbujesz się chować za dziewczynami, gdzieś tam człowiek się napił, więc te zawodniczki, które nie piły wyprzedzają cię. Zaskoczyło Cię to, że Charlotte Kalla zdecydowanie wygrała przed Marit Bjoergen? - Nie. Od początku mówiłam, że Charlotte wygra i "dychę" też wygra bez problemu. Sylwia Jaśkowiec zamknęła trzecią dziesiątkę i była zadowolona. - Nie wiem za bardzo jak Sylwia pobiegła, ale jeśli była zadowolona to świetnie. Mam nadzieję, że na sztafecie sprinterskiej powalczymy o jakiś dobry rezultat. Czy te igrzyska, na pierwszy rzut oka, różnią się dla Ciebie od poprzednich? - Igrzyska to igrzyska, jedyne co dla mnie jest ważne, to trasa i śnieg. I jednym i drugim się różnią, a cała reszta to rzeczy, na które nie powinniśmy zwracać uwagi. Mamy szybki dojazd, po 15 km jesteśmy na trasie. To jest bardzo ważne, bo nie spędzamy dużo czasu w autobusie, jedzenie jest dobre, z tego co ja wiem, nikt się nie zatruł (śmiech). Ty, jako góralka jesteś zahartowana i ziąb Ci nie straszny, ale na panujący w Pjongczangu lodowaty wiatr wszyscy narzekają. Jak sobie z tym radzisz? - Każdemu ona doskwiera. Właśnie dlatego tak długo nie wychodziłam, bo miałam przeźroczyste, białe palce po biegu, one pewnie będą jutro pokryte bąblami. Ale co zrobić, taki jest sport. Rozmawiał i notował w Pjongczangu Michał Białoński Oglądaj igrzyska i poczuj te emocje gdziekolwiek jesteś! Sprawdź teraz