Mistrzynią olimpijską została Szwedka Stina Nilsson, przed Norweżką Maiken Caspersen Fallą i Rosjanką Julią Biełorukową. Justyna Kowalczyk była rozczarowana.- Nastąpiło to, czego się najbardziej obawiałam. Ziściło się, ale inaczej niż chciałam. To, co widzieliście na zjeździe to był koniec kłopotów, a początek zaczął się na samej górze. Oestberg uparła się, by pójść pierwsza na zjazd, ja poszłam zaraz za nią. Oestberg "przykurzyła" (zahamowała pługiem - przyp. red.), ja musiałam "przykurzyć". Oestberg się otwarła (wyprostowała się po jeździe - przyp. red.), ja musiałam się "otworzyć". Wtedy, będące z tyłu dziewczyny nas dogoniły - opowiadała Justyna. - Sam zjazd nie był najgorszy, pokonałam go zupełnie normalnie. Zahaczyłyśmy się przez moment nartami z Oestberg, bo lepiej wyszłam z zakrętu, szybciej zjechałam ten zjazd, ale myśmy całą prędkość wytraciły przez jej błędy. Ja, będąc tak blisko za nią, nie miałam szans zareagować, chyba żebym się skuliła i pod nogami jej przejechała. Oczywiście żartuję, a to nie czas na żarty - uświadomiła sobie Polka. Pochwaliła swoich serwismenów. - Miałam bardzo dobrze przygotowane narty na podbieg. Wydolnościowo też byłam dobra, ale czegoś zabrakło. Sprint to nie tylko podbiegi - uznała. - Oestberg weszła ze zjazdu wcześniej, choć tak naprawdę biegłyśmy równo, tyle że ona jechała po mniejszym obwodzie, po wewnętrznej. Jeśli tak jedziesz, to musisz wejść w zjazd po wewnętrznej, a prędkość jest na tyle duża, że trzeba być przygotowanym na to, że cię wyrzuci. I ją wyrzuciło. Broniąc się przed tym zaczęła pługować, weszła wślizgiem, otwarła się, no i tyle - dzieliła się wrażeniami. - Ja nikomu drogi nie zajechałam, mojego błędu tam nie było, w przeciwnym razie skończyłoby się karteczką, a nie dostałam jej. Jechałam swoim torem. Ogólnie, to upomnienie dostała Biełorukowa we wcześniejszym ćwierćfinale, za fragment trasy przebiegnięty łyżwą, musiałam jej tłumaczyć - opowiadała Justyna. Czy padający śnieg spowolnił trasę? - Nie sprawdzałam czasów w stosunku do eliminacji, a jeśli są lepsze, to pewnie nie - odpowiedziała. Gdy zapytaliśmy Kowalczyk o to, jak się czuje, odparła: - Czuję ziąb i to, że zaraz będę musiała pójść do trenera i spojrzeć mu w oczy. Później będę czuła więcej - powiedziała. Co dominuje w sercu Justyny: rozczarowanie czy poczucie "dałam z siebie wszystko"? - Gdybym biegła tak jak Biełorukowa, która od początku wysunęła się do przodu, to by się takie rzeczy nie zdarzyły. Sęk w tym, że lepsze wyjście ze startu w moim przypadku jest praktycznie niemożliwe. Jeśli to byłby dzień na wygrywanie, to takie rzeczy by się nie zdarzyły. Czy półfinał był w moim zasięgu? No był, ale co ja mogę teraz - pytała retorycznie. W tym momencie naszej rozmowy z Kowalczyk nadszedł Kamil Bury, który również odpadł w ćwierćfinale. Justyna zwróciła się do niego o pomoc: - Chodź, chodź, uwolnisz mnie! Proszę państwa, nowa gwiazda biegów narciarskich! - zapowiedziała kolegę. Jakie są plany "Królowej Nart" na najbliższe dni? - Pojechałabym na tydzień do domu, ale mnie nie puszczą - żartowała. Gdy zapytaliśmy, czy nie czuje monotonii na IO, zaprotestowała: - Tutaj, na igrzyskach monotonia?! Monotonia jest proszę pana w Kazachstanie, gdy się wychodzi trzy razy dziennie na trening i nie ma nic innego, tylko hotel, trening i stołówka. To nie jest monotonia, tylko moje normalne życie od dwudziestu lat. Wychodzę na trening, idę na stołówkę, a później do łóżka odpoczywać. I tyle - tłumaczyła nam. Gdy jeden z dziennikarzy zwrócił jej uwagę na pustawe trybuny podczas olimpijskiego sprintu i użył porównania, że pustki jak w Rybińsku, "Królowa nart" zaprotestowała: - W Rybińsku zawsze było dużo osób i świetnie mnie dopingowały. To są jedne z lepszych zawodów w Pucharze Świata - stwierdziła, po czym znowu wezwała na pomoc K. Burego: - Pomóż mi! Widziałeś na starcie ile ludzi jest na trybunach? - zapytała biegacza. - Nie - padła odpowiedź. - Widzicie - zakończyła rozmowę z dziennikarzami Justyna. W Alpensia Ski Center notował i rozmawiał Michał Białoński