Kilka tysięcy ludzi, wśród nich Polacy, na Medal Plaza w Pjongczangu, w oddali płonący znicz, biało-czerwona flaga i Mazurek Dąbrowskiego odegrany skocznie, z dwoma zwrotkami - wręczenie złotego medalu Kamilowi to była piękna chwila. Tuż po niej rozmawialiśmy z mistrzem, który nic się nie zmienił: nadal jest skromny, stonowany i bardziej podkreśla zasługi innych ludzi niż swoje. Michał Białoński, eurosport.interia.pl: Jak ci się udało wczoraj ochłonąć, o której usnąłeś? Kamil Stoch: Do wioski wróciłem późno, bo dopiero około trzeciej nad ranem Trochę zeszło z kontrolą dopingowa, wywiadami. Udało mi się zasnąć, choć nie spałem długo. Sześć godzin to jest wystarczająco. Trenerzy pozwolili wam wypić po piwie. Adam Małysz mówił, że przemycili. Też skorzystałeś? - Oczywiście, że tak, bardzo lubię ten napój. Oczywiście trzeba wiedzieć ile i kiedy, ale wczoraj można było śmiało. Wczoraj mówiłeś, że bardziej ten medal smakuje. To się potwierdza teraz, po ceremonii? - Jest zdecydowanie inaczej niż było w Soczi. Mam inną świadomość, jestem bardziej dojrzały i doświadczony, ale też wiem i mówię to z pełną świadomością, że to sukces bardzo wielu ludzi. Przede wszystkim moich najbliższych, mojej żony, ale też sztabu szkoleniowego, wszystkich ludzi, którzy włożyli serce, czas i pracę poświęcają się nam, żebyśmy mogli się rozwijać. To jest sukces wielu ludzi. Z wiekiem człowiek jest bardziej skłonny do wzruszeń? - Robi się bardziej sentymentalny. Może to prawda, ale też jesteśmy bardziej dojrzali i potrafimy docenić to, co inni dla nas robią. Co usłyszałeś od legendarnej Ireny Szewińskiej? - Pogratulowała mi, powiedziała, że bardzo się cieszy. Oglądaj igrzyska na żywo! Dołączyłeś do niej pod względem złotych medali zdobytych na igrzyskach. - Miłe to jest, ale ja staram się na to nie zwracać uwagi. Dla mnie najważniejsze jest to, że mogę skakać na nartach i robić to na naprawdę dobrym poziomie. Z tego się najbardziej cieszę. Po wejściu do wioski olimpijskiej zauważyłem, że zdążyłeś poświęcić czas stacji CNN, która opublikowała duży materiał o tobie. Promujesz skoki na taką skalę, o jakiej trudno było wcześniej, nawet w telewizji z USA! - Cieszę się, że mam okazję rozszerzać zasięg skoków na cały świat, żeby one nie były zamknięte tylko w Europie Środkowej. To naprawdę pozytywne. Czy marzyłeś w dzieciństwie, że zostaniesz najwybitniejszym polskim sportowcem zimowym? - Nie wydaje mi się, że nim jestem i w dalszym ciągu tak nie myślę. To twoja trzecia ceremonia. Różnią się one? - Oczywiście, że tak. Podkreślam, że się rozwijam, jestem starszy, doświadczam takich chwil i każda kolejna ceremonia to inne przeżycie, ale każda jest równie miła. Czyli kolejny dzień w biurze, jak wczoraj powiedziałeś o skokach? - Nie, ceremonii nie możemy sprowadzać do takiego stopnia. One nam nie mogą spowszednieć. Każdy sukces to wspaniała nagroda, każdy medal tak samo. To piękne chwile, kiedy się je odbiera. Koreańczycy stanęli chyba na wysokości zadania, jeśli chodzi o odegranie Mazurka Dąbrowskiego? Było skocznie, były dwie zwrotki. - Naprawdę to był pięknie zagrany Mazurek i z przyjemnością się go śpiewało! Wcześniej Mazurka na gitarze odegrał Piotrek Żyła i również zrobiło mi się bardzo miło, że Piotrek coś takiego nagrał. W ceremonii uczestniczyła cała drużyna. Budujecie team spirit na konkurs drużynowy? - Nie o to chodzi. Zawsze towarzyszymy sobie w ceremoniach medalowych, tak było, gdy Piotrek odbierał medal w Lahti na MŚ. Pojechaliśmy, żeby to zobaczyć, wesprzeć go, aby wszyscy się czuli jak jedność. To nasza tradycja. Nie jest dla ciebie miłym zaskoczeniem, że tu, na drugi koniec świata przyjechało tak wielu kibiców z Polski? Wczoraj na skoczni wypełnili dwa sektory, byli też na Medal Plaza, podczas ceremonii. - Bardzo miło mi, że tu są i dziękuję im za wsparcie. Co mogę powiedzieć więcej? Są wspaniali! Rozmawiał i notował w Pjongczangu Michał Białoński