Michał Białoński, eurosport.interia.pl: Kamil, jak to sobie wszystko tłumaczysz? Byliśmy blisko dwóch medali, tymczasem zostajemy bez żadnego. Na wariata trochę ciągnięto zawody dalej. Kamil Stoch: No właśnie, tymczasem druga seria poszła dalej i trzeba było robić swoje. Uważam, że wykonaliśmy ze Stefanem dobrą pracę, każdy z nas oddał skok na bardzo dobrym poziomie. Ja mogę w dalszym ciągu oddawać lepsze skoki, bardziej trafione na progu, ale tak bywa. Co zrobię? Jestem rozczarowany. Bardzo mi żal, bo zabrakło dosłownie odrobinkę, ale też mam świadomość, że świat się nie kończy. Przed nami są jeszcze dwa konkursy. To, co się dzisiaj stało to już jest historia i jej nie zmienię. Też miałeś wrażenie, że gdy Stefan Hula wylądował, to był skok na medal, może nie złoty, ale medal? - Ja byłem pewny, że jest srebrny. Nie wiem kto, czy jak się dzisiaj policzyło te punkty. Uważam, że Stefan nie miał takich warunków, jak mu odjęto punkty, ale co zrobić. Czy były w ogóle warunki, aby przeprowadzić ten konkurs? - Nie wypowiadam się na ten temat, bo ja już tego nie zmienię, a nie chcę dyskutować. Ale w Pucharze Świata po takich zdjęciach zawodnika z belki puszcza się przedskoczka, dla sprawdzenia warunków, a tu było trochę na wariata! - Proszę się sędziów spytać, nie mnie. Co ja państwu odpowiem na to? Wydaje mi się, że powinien być przedskoczek, powinno się dać zawodnikowi odpocząć, rozgrzać, ale ... No nie wiem. Brałeś kiedyś udział w trwającym dwa dni konkursie, bo ten skończył się grubo po północy? - Bywały już takie konkursy i to nie jest pierwszy, na pewno nie ostatni i kolejny, który taka się kończy dla nas. Zabrakło niewiele, było trochę pecha, też może błędów. Będziemy to analizować, jak te skoki wyglądały i co można zrobić lepiej, ale to już jest historia. Teraz patrzmy na to, co będzie dalej. Z Pjongczangu Michał Białoński