- Jestem człowiekiem i jak człowiek się starzeję. Za cztery lata będę biegać tylko gorzej - odpowiedziała na pytanie, czy Pjongczang był jej ostatnim występem na IO. Michał Białoński, eurosport.interia.pl: Jak ocenisz te igrzyska? Justyna Kowalczyk: Nie były dla mnie udane, ale takie jest życie. Nie zawsze się powodzi. Okazało się, że rywalki są za silne. - Ciężko było jak jasna cholera. Krzyknęłam do trenera po siedmiu kilometrach, że nic z tego, że jest ciężko i nie utrzymam. Sprawdziło się, chwilę później odpadłam. Rywalki od samego początku narzuciły bardzo mocne tempo. O ile przez moment miałam przebłyski, że być może coś się uda, ale w pewnym momencie zrobiła się luka między mną a czołówką i wiedziałam, że ta luka jest nie do nadgonienia. Najwyższe miejsce miałaś dziesiąte, po sześciu kilometrach. Próbowałaś gonić, podjęłaś atak na siódmym kilometrze? - Wtedy właśnie zaczęłam odpadać (śmiech). Podjęcie ataku w moim wykonaniu było na samym początku, a później tylko utrzymanie tempa. Gdy zaczęłam odpadać na siódmym, walczyłam z kryzysem do piętnastego, ale po dwudziestym kilometrze było już wszystko w porządku. Czujesz duże rozczarowanie? Cztery lata pracy dały ci dopiero 14. miejsce, a liczyłaś pewnie na więcej. - Słuchajcie, bieg na 30 km ma to do siebie, że dużo się na nim dzieje. Najpierw masz nadzieję, a później ta nadzieja umiera, w końcu widzisz, że umarła. Wydaje ci się, że nie jesteś w stanie zrobić nawet kilometra, bo jesteś tak zakwaszony. Nagle to wszystko mija i zaczynasz znowu walczyć. Summa summarum jeszcze kogoś dogonisz, jeszcze raz zawalczysz i jesteś zadowolony, że przyleciałeś, na 14. miejscu na przykład, na metę. W szatni spotkałam Kerttu Niskanen płaczącą bardzo mocno. Nie wiem co się jej stało. Saarinen pyta: "Jak było?", odpowiadam: "No...", ona: "Rozumiem". Fajnie było sobie powspominać lata, które minęły. Tak naprawdę tylko jedna starsza osoba biega w czołówce, a reszta to jest młode pokolenie. Ja zawsze byłam normalnym człowiekiem i widać, że starzeję się jak normalny człowiek. Jak ocenisz swój występ na całych igrzyskach? - Sprint jak sprint, ale tak naprawdę ta "trzydziestka" miała być moim najlepszym biegiem i wszyscy o tym wiemy. No i była, ale nie tak dobrym jak byśmy chcieli. Z drugiej strony jednak powiedzmy sobie, z ręką na sercu, że jeżeli od czterech lat stałam w niej na podium tylko tutaj, podczas próby olimpijskiej, przy niepełnej obsadzie Pucharu Świata, no to naprawdę trudno było oczekiwać cudów. Można pamiętać dziesiątki moich wyścigów, walki do końca itd., ale jak nie ma z czego, to nie ma z czego. Czy to był twój ostatni start na IO? - Nie podjęłam jeszcze decyzji. Wydaje mi się, że nie dotrwam do następnych igrzysk. Już wiem, że na pstryknięcie palcem nie wrócę do czołówki. Robiłam wszystko w przygotowaniach, pracowałam najlepiej jak się da, byłam bardziej profesjonalna niż w czasach, gdy wygrywałam. To nie dało spodziewanego efektu. Widocznie po wszystkich perypetiach, które mi się zdarzyły już nie wrócę na tamten poziom! Za cztery lata może być tylko gorzej. A może jeszcze z trenerem Wierietielnym coś zmienicie w treningu? Siłę i wytrzymałość masz, by postawić np. na świeżość? - Już wszystkiego próbowaliśmy. Na tych igrzyskach byłam "wyświeżona" jak nigdy dotąd. Tak po ludzku to przykrość dla mnie i trenera, bo tak wiele zrobiłam, a niewiele otrzymałam. Trener bardzo to przeżywa, rodzice i rodzina tak samo. Serwismeni też się starają i przykro im, bo my wszyscy się staramy. To nie jest tak, że ja idę na piwo i odpuszczam sobie treningi. Wszystko przepracowałam wzorowo i to nie przez dwa miesiące, tylko przez trzy lata. Okazało się, że i tak niewiele to dało. Są lepsi. Po prostu. A masz zamiar startować w przyszłym sezonie? - Szczerze mówiąc, jeszcze nie podjęłam decyzji. Za tydzień mam start na 90 km, gdzie pobiegnę na samych rękach. Tego dnia, po tym starcie zostanie podjęta decyzja (śmiech). Każdy chciałby się starzeć tak jak ty. - Dziękuję panu. Cały czas jesteś najlepsza w Polsce, więc chyba warto biegać, dopóki w kraju ktoś nie depcze po piętach? - Jeśli o to chodzi, to mam do powiedzenia, w imieniu swoim i trenera, kilka przykrych słów. Jestem jedyną reprezentantką Polski na królewskim dystansie 30 km, a wśród mężczyzn nie mieliśmy też nikogo na 50 km. To jest bardzo przykre, to jest dla mnie wielka porażka! Nie wiem jak ci, którzy tu są z reprezentacji Polski, ale ja w ich wieku, gdy biegałam na nartach, to marzyłam tylko o wystąpieniu w królewskim dystansie, na igrzyskach olimpijskich. Oni mieli taką szansę i słyszę, że przygotowuję się do Pucharu Świata w Lahti. No Stiina Nilsson (Szwedka, która zdobyła dziś brąz - przyp. red.) też się przygotowuje do PŚ w Lahti. Wiem, że moi młodsi koledzy i koleżanki pewnie nie chcą rozczarowania, nie chcą słyszeć trudnych pytań od was, wysłuchiwać, że są w końcówce, ale to nie o to chodzi, że ktoś ci napisze "jesteś na wycieczce" czy inne pierdoły. Chodzi o to, żeby wystartować, zmierzyć się z rywalami i dystansem! Australijczycy startują, a Polacy nie mogą?! To jest dziwne. Czyli nie chcemy się przemęczać? - Jest tu taka Iranka Samaneh Beyrami Baher, która zwariowała na moim punkcie. Pytam się jej: "W czym startujesz?". Ona mówi: "No, ja jestem sprinterką!". Odpowiadam: "Aha, tylko sprinty?". Ona na to: "Wieszcz, co? Innych dystansów bym nie przebiegła" (śmiech). W Pucharze Świata, w tym sezonie gdzieś wystartujesz? - Raczej nie. Teraz jest Lahti, a później est 30 km, a z tego dzisiaj się wyleczyłam. Na pewno będę brała udział w mistrzostwach Polski w Jakuszycach i tam będę miała wiążące decyzje.