Miesiąc temu "Biało-Czerwoni" stracili szansę na zakwalifikowanie się do igrzysk olimpijskich. Brązowi medaliści z Soczi Zbigniew Bródka, Konrad Niedźwiedzki i Jan Szymański zajęli w zawodach Pucharu Świata w Salt Lake City ósme miejsce i obecnie mają status pierwszego rezerwowego. Szymański jednak nie wierzy w "uśmiech losu". "Nie ma raczej takiej możliwości, żeby któryś z zakwalifikowanych krajów "odpuścił". Może gdyby Zbyszek Bródka był wówczas w pełni zdrowy, to prawdopodobnie pojechalibyśmy na igrzyska. Przypomnę, że Konrad Niedźwiecki miał bardzo poważny wypadek, (półtora roku temu panczenista zderzył się z kombajnem, miał przebite płuco i złamane żebra - przyp. red), wrócił dopiero w tym sezonie. To też miało wpływ na nasze wyniki. A świat w tym czasie mocno poszedł do przodu. Pewien rozdział się zamknął i teraz muszę skupić się na startach indywidualnych" - mówił Szymański. Jak dodał, nie tylko kontuzje miały wpływ na to, że w rywalizacji drużynowej zabraknie polskiej drużyny. Jego zdaniem problem tkwi w szkoleniu młodzieży. "Po tym sezonie trzeba będzie przedyskutować pewne sprawy z władzami związku. Kuleje u nas szkolenie zawodników, którzy skończą wiek juniora, a jeszcze są trochę za słabi by startować w Pucharach Świata. Mamy problem z kadrą młodzieżową, która jest tym pierwszym zapleczem. Brakuje nowych nazwisk w polskim łyżwiarstwie. Może przydałaby się pomoc z zagranicy. Trenerzy holenderscy są niesamowitymi fachowcami, mają receptę na dobre wyniki, z reprezentacją Japonii robią świetne rezultaty w tym sezonie" - wyjaśnił. Szymański w Korei wystąpi prawdopodobnie tylko na swoim koronnym dystansie - 1500 m. Na niedawno rozegranych mistrzostwach Europy w Rosji zajął dziewiąte miejsce, z którego nie był zadowolony. "Popełniłem dużo błędów i mam miesiąc czasu na to, żeby je wyeliminować. Zrobiłem też mały eksperyment ze sprzętem, który po prostu nie wyszedł. Zmieniłem płozy na trochę sztywniejsze, są one cięższe do jazdy. Liczyłem, że będą mi pomagać przy rozpędzaniu się, ale to się nie udało. Dlatego wracam do sprawdzonych rzeczy" - podkreślił. W Pjongczangu liczy na dobry rezultat, a takim byłoby miejsce w pierwszej ósemce. "Zbyszek Bródka cztery lata temu pokazał całemu światu, że Polak potrafi. I mnie utwierdza w tym, że ja też mogę. To nie jest jakaś nieosiągalna magia. Zbyszek to chłopak, z którym trenuję, razem rywalizujemy, ćwiczymy, jeździmy na rowerach i nakręcamy się nawzajem. On nie miał jakiegoś magicznego kostiumu, wyselekcjonowanych płóz czy też sztabu pełnego lekarzy. Myślę, że wynik Zbyszka z Soczi - 1.45 dałby teraz miejsce w ósemce. Złoty medal to czas ok. 1.43 min. Ja chcę przejechać życiowy bieg w granicach 1.44" - tłumaczył panczenista AZS AWF Poznań. Reprezentant Polski raczej wyklucza udział w wyścigu na 5000 m, na razie nie ma kwalifikacji i jest zawodnikiem oczekującym. "To dwa bardzo różne dystanse, a 5 kilometrów jest przed 1500 m, a między nimi będzie tylko jeden dzień przerwy. Dlatego wolę całą swoją energię skupić nad "swoim" dystansie" - zaznaczył. W 2014 roku na rosyjskie igrzyska jechał jeszcze jako mało doświadczony panczenista. Jak przyznał, po tych czterech latach stał zdecydowanie mocniejszym zawodnikiem pod względem fizycznym jak i technicznym. "Co roku zastanawiam się, na ile mogę dokręcić tę śrubkę. I ciągle mam wrażenie, że są jeszcze rezerwy. Cztery lata temu wydawało mi się, że zrobienie 4-5 tysięcy km na rowerze to dużo, ale zdarzały mi się sezony, podczas których przejechałem nawet 9 tysięcy. Ale najważniejsza na treningu jest jakość. Są życiówki na siłowni, ale tu chodzi, żeby była jak najlepsza ekonomia i dynamika tych ćwiczeń. Poprawiłem swój wynik na pięć kilometrów, w ciągu czterech lat z 6.21 min zszedłem na 6.16" - stwierdził. Szymański jest w tej chwili jedynym zawodnikiem z Wielkopolski, który ma pewny udział na igrzyskach w Korei. Przed czterema laty do Soczi jechał jeszcze jako panczenista LKS Poroniec Poronin. Kilka miesięcy później został zawodnikiem poznańskiego AZS AWF. Jego zdaniem stolica Wielkopolski, która na letnie igrzyska wysyła wielu zawodników, wcale nie musi być "pustynią" w przypadku sportów zimowych. Marzy mu się zbudowanie w jego rodzinnym mieście areny short trackowo-wrotkarskiej. "Tego typu obiekty są bardzo popularne w Holandii i warto w coś takiego zainwestować. Ja pokazałem, że jazdę na rolkach można przekształcić w ściganie się w łyżwiarstwie szybkim. Dla chcącego nic trudnego. U nas cały problem tkwi w obiektach. My w końcu doczekaliśmy się hali do łyżwiarstwa szybkiego w Tomaszowie Mazowieckim, ale tak naprawdę to dopiero kolejne pokolenia z niej skorzystają" - podsumował.