Justyna do kwalifikacji sprintu przystąpi o godz. 9:30. Czasy, w których przejście tej fazy było dla niej formalnością minęły. Sztuka ta nie udała się jej miesiąc temu na PŚ. Ale spokojnie: "Królowa Nart" i jej trener Aleksander Wierietielny to duet z bagażem doświadczeń, jakich mogłyby pozazdrościć nawet Norweżki. Ten duet wie co robić i jak przygotować formę na odpowiednią chwilę. Ta chwila właśnie nadeszła. Kowalczyk jest w dobrej formie i świetnym nastroju. Nic nie mąci jej pokoju. Z równowagi wyprowadziło ją tylko jedno pytanie jednego z dziennikarzy, który zagaił przed biegiem łączonym czy start na tych IO to swego rodzaju benefis. Pytanie jak każde inne, jednak nasza zawodniczka była na tyle skoncentrowana, że nie chciała sobie pozwolić na tego typu opowieści. Tylko dla wytrwałych Narciarstwo biegowe to katorżniczy sport. Wymaga pełnego poświęcenia od tych, którzy chcą się w nim przebić, a Justynie się to w pełni udało, bo to ona jako pierwsza, 10 lat przed Charlotte Kallą, przerwała dominację Norweżek. Ponad 300 dni w roku na zawodach, bądź obozach, ciągłe przymuszanie ciała do morderczych treningów, szukanie do nich coraz to nowych motywacji, a wszystko to doprawione wszechstronnością i perfekcją techniczną - taka musi być Justyna Kowalczyk. Wyobrażacie sobie lekkoatletę, który kilka dni po sprincie, czy biegu na 400 metrów startuje z powodzeniem w maratonie? Dla Justyny i jej koleżanek po fachu to codzienność. - Tyle że u nas sprint jest sprintem tylko z nazwy. To jest wysiłek ponad trzyminutowy, czyli z fizjologicznym sprintem nie ma nic wspólnego. To jest praca pod wytrzymałość. Jeśli jest się w finale, to w ciągu dwóch godzin przebiega się ten odcinek cztery razy - tłumaczy nam w Pjongczangu Justyna, która wie co mówi, wszak od września 2014 r. jest doktorem wychowania fizycznego. Oglądaj igrzyska na żywo! Godny podkreślenia jest fakt, że "Królowa Nart" przepychanie się do czołówki światowej zaczęła właśnie od sprintu techniką klasyczną. 19 grudnia 2001 roku w Asiago, w tej konkurencji właśnie zdobyła pierwsze punkty w PŚ, zajmując 30. pozycję. Gdy po podjęciu współpracy z Aleksandrem Wierietielnym rozwinęła się, także w sprincie zaczęła odnosić światowe sukcesy, na czele ze srebrnym medalem igrzysk w Vancouver. Dzisiaj medal byłby miłą niespodzianką. Justyna już nic nie musi. Ona tylko może i chce. Jest skoncentrowana. Jej trener także. Gdy zagadnęliśmy go po rosyjsku, przy całym szacunku dla jego poczucia polskości (od 24 lat ma nasze obywatelstwo), tak, by przećwiczyć sobie język w perspektywie piłkarskiego mundialu, Wieritielny spojrzał na nas spode łba: "A po polsku pan rozumie?" - odparł. I to, w całym skupieniu przedstartowym, była najdłuższa fraza, jaką wypowiedział. - Tak, oczywiście. Jak pan ocenia szanse Justyny w sprincie? - zapytaliśmy. - Zobaczymy - padła odpowiedź. Na co pan kładzie większy nacisk: na sprint, czy na bieg na 30 km - dopytaliśmy? - Wszystko jest ważne - podkreślił trener Justyny. Nie zostało nic innego, jak życzyć mu powodzenia. Pogodnie nastraja fakt, że w biegu łączonym styl klasyczny niezwykle udał się Justynie. Traciła po nim tylko sześć sekund do liderki. Strażak zawsze w pogotowiu Zbigniew Bródka właśnie na dystansie 1500 m, przed czterema laty, wyrwał z gardła Holendra Koena Verweija złoto. Wyprzedził go o słynne trzy tysięczne części sekundy. Ani wtedy nie był, ani teraz nie jest faworytem. Skromnie celuje w miejsce w ósemce, ale znając jego bojową duszę strażaka, można być spokojnym, że będzie w pogotowiu i tanio skóry nie sprzeda.W Korei Południowej jedno marzenie już spełnił - jako chorąży poprowadził reprezentację Polski podczas ceremonii otwarcia. Teraz pora na drugie - świetny występ na 1500 m. Przed Soczi było więcej przesłanek, że nasz dzielny zawodnik wywalczy medal IO. Pod koniec listopada 2013 był trzeci na PŚ w Astanie. Później, w grudniu, wskoczył na najniższy stopień podium w Berlinie (z czasem 1:45.78, zwycięzca Denis Juskow miał 1:45.06). Przed Pjongczangiem nie wiodło mu się tak dobrze w PŚ. Z kilku powodów. Sam Zbigniew leczył kontuzję, a jego trener Witold Mazur dochodził do siebie po wypadku, jakiemu uległ w maju ubiegłego roku, gdy podczas jazdy na rowerze potrącił go samochód. W stanie ciężkim szkoleniowiec trafił do szpitala. Całe szczęście, wykaraskał się z tego. Niczym w hollywoodzkiej superprodukcji, po pokonaniu trudności, duet Mazur - Bródka zaczął rosnąć w siłę, w miarę zbliżającego się wyzwania: Pjongczang 2018. Światowi eksperci łyżwiarstwa szybkiego zostali zmuszeni do odkurzanie nazwiska "Bródka" 27 stycznia 2018 r., gdy nasz strażak na panczenach był piąty na PŚ w Berlinie. Dokładnie po 439 dniach wrócił do grupy A łyżwiarzy szybkich, ci słabsi startują na PŚ w gr. B. Zacznie po zewnętrznej, tak jak lubi Dzisiaj, podczas jego startu cała Polska wstrzyma oddech. Zawody rozpoczynają się o godz. 12, lecz Zbigniew ruszy w drugiej grupie, po przerwie na czyszczenie lodu. Umiejscowiono go w 11. parze, wespół z Brianem Hansenem z USA. Polak rozpocznie po zewnętrznej, tak jak lubi. - Stawka jest tak wyrównana, że szczegóły zdecydują o tym, czy Zbyszek będzie na podium czy zajmie ósme miejsce. Wszyscy trzymamy za niego kciuki i skłamałabym mówiąc, że nie liczymy na nic. Oczywiście, że Zbyszek ma szansę. Każdy ją ma, a zwłaszcza mistrz olimpijski. To nie jest Puchar Świata, tylko igrzyska. Na nich emocje mają wielkie znaczenie, a Bródka jest twardy psychicznie - analizuje Ewa Białkowska, szef wyszkolenia w PZŁS. Z Pjongczangu Michał Białoński Każda sekunda igrzysk na żywo! Nie przegap