Michał Białoński, eurosport.interia.pl: Za wiatr odjęto ci aż 18.2 pkt, mieliśmy przekonanie po twoim skoku, że medal jest pewny! Może nie złoty, ale srebrny albo brązowy. Faktycznie wiało ci aż tak bardzo? Stefan Hula: Nie czułem, żeby wiało aż tak mocno, to muszę przyznać, ale tak policzyło. No i co zrobić... Już można gdybać. Na wszystkie sposoby. Ja jestem z siebie jak najbardziej zadowolony. Gdzieś w środku jest może złość, ale nic na to nie poradzę. Po co mam się złościć? Już nic mi to nie da! Takim złoszczeniem bardziej bym sobie szkodził, a tak akceptuję to, co się stało. Akceptuję to, że było blisko, a jednak nie. Będziemy walczyć dalej. Czujesz pewnie wielki żal, to nie tak miało się skończyć! - Było blisko, ale co zrobić. Piąte miejsce i tak jest wspaniałe. Jest dla mnie wielkim sukcesem. Była szansa na więcej, ale akceptuję to, co jest. Nie jestem ani zły, ani rozczarowany. Przetrawię to. Dla mnie i tak jest to bardzo dobry czas. Pokazuje, że jestem w bardzo dobrej dyspozycji. Zadecydowały szczegóły, bo mogło być jeszcze lepiej. Co czułeś na górze, gdy te zawody trwały do niedzieli. Pięć razy zdejmowano z belki Ammanna, nie myślałeś, że przerwą zawody, za końcowe uznają wyniki z pierwszej serii i zostaniesz mistrzem olimpijskim? - Nie. Starałem się zachować spokój. Siedziałem wtedy w ciepełku, więc nie było źle (mówiąc to Stefan szczękał zębami z zimna - przyp. red.). Później już co... Nie było nerwów za dużo. Wiedziałem, że potrafię daleko skakać, co udowodniłem. Czy w drugim skoku coś zepsułeś? - Wydaje mi się, że nie, ale pogadam z trenerem i dowiem się. Nie była to taka "bomba" jak w pierwszym, ale to był dobry skok.Wierzyłeś przed zawodami, że możesz tak dobrze wystąpić? - Tak, bo po to tak mocno trenowałem i wierzyłem w siebie. W zeszłym roku, gdy zaliczyłem upadek na tej skoczni, powiedziałem sobie, że wrócę tu mocniejszy i będzie dobrze. Pracowałem na to, żeby dać z siebie to, co najlepsze!Z Pjongczangu Michał Białoński