Marcin Zaborski, RMF FM: Mierzymy dzisiaj bardzo wysoko, zaglądamy do Zębu pod Zakopanem, a w zasadzie nad Zakopanem. Tam Bronisław Stoch. Dobry wieczór. Bronisław Stoch: - Witam wszystkich Państwa w studiu i wszystkich słuchaczy. Psycholog, ojciec Kamila Stocha i w najbliższych dniach jeden z najbardziej zestresowanych ludzi w Polsce. Wszystko się zgadza? - No tak, trudno się uwolnić od stresu, od napięcia, od niepokoju, bo wiadomo, że skoki to nie jest golf, ale też i skoki są strasznie kapryśne i wiemy, ile niosą ze sobą niespodzianek. Czasem fajnych, czasem też bardzo przykrych. Dlatego musimy siedzieć jak na szpilkach. Ale nauczyliśmy się już trochę, bo to są już nasze czwarte igrzyska... No właśnie, po triumfie Kamila w Turnieju Czterech Skoczni mówił pan niedawno tak: "Ja zawsze się denerwuję, bo jestem nie tylko kibicem, ale też przecież ojcem". - Przede wszystkim. To jaki ma pan sposób na tremę? Bo trochę tej tremy, tego stresu będzie teraz. - My, jeżeli chodzi o jakieś aspiracje, jakieś oczekiwania w stosunku do sportowych osiągnięć, to nie mamy, nigdy nie mieliśmy... Wydawało nam się, że jest tyle nacisków, tyle innych oczekiwań ze strony kibiców, ze strony organizatorów, ze strony przecież też i działaczy i trenerów, także my akurat w tę stronę nigdy nie parliśmy, staraliśmy się go tylko wspierać w tej aktywności, którą on wybrał, i staraliśmy się też go wspierać wtedy, kiedy mu nie szło. Nigdy nie naciskaliśmy w każdym razie w stronę jakichkolwiek sukcesów. I będzie pan teraz wspierał... - Oczywiście bardzo się cieszyliśmy i bardzo dużo radości sprawiało nam każde jego osiągnięcie. A w sporcie jest tak, że niestety trzeba się bardzo napracować, bo ta akurat aktywność nie lubi ściemy i tutaj liczą się autentyczne talenty, możliwości, zdolności, predyspozycje danego dnia. No i trochę szczęścia, prawda, bo gdzie jak gdzie, ale w skokach jednak troszkę szczęścia gra rolę. Domyślam się, że w kalendarzu zaznaczył pan już wszystkie momenty, kiedy nie wolno panu przeszkadzać, bo patrzy pan na Pjongczang. No właśnie, to będzie rodzinne, kameralne kibicowanie i oglądanie czy raczej pospolite ruszenie i drzwi do domu nie będą się domykały? - Tak chciały niektóre media, wcisnąć się w zakątek naszego przeżywania prywatnego, ale... Ale nie dacie się? - Nie, nigdy na to nie szliśmy. Nie lubimy szopki, nie lubimy... Zresztą mamy taką świadomość, że nie wszystko jest na sprzedaż. Że są pewne reakcje, swobodna atmosfera, która pozwala nam na to, co pozwala aura prywatna. Pod własnym dachem zawsze się człowiek może w jakiś sposób swobodnie zachować. Ale zdradzi pan, czy są jakieś rytuały, które muszą być zachowane: wtedy, kiedy kibicujecie, w tym rodzinnym, kameralnym gronie? - Nie, nie mamy takich rytuałów. Nie nabyliśmy ich i staramy się też nie fetyszyzować, nie wikłać się w takie właśnie nawyki czy przymusowe czynności czy rytuały. Po prostu staramy się w każdym momencie naturalnie reagować. I staramy się też nie histeryzować w momencie, kiedy dzieje się bardzo dobrze albo kiedy dzieje się też niezbyt dobrze. Przynajmniej tak się staramy, żeby nasze reakcje nie wykraczały poza pewną granicę nieprzyzwoitości - tak bym to nazwał. No tak, wiadomo, że zawodnicy jadą na igrzyska po medale, ale pan nie lubi nakręcania emocji wokół tych medalowych ambicji. Ale nie da się troszeczkę od tego uciec... - Nie no, wiadomo, że chłopcy tam jadą, żeby startować i osiągnąć maksymalnie dobry wynik. Każdy sportowiec przecież pracuje po to, żeby coś w życiu osiągnąć. My wszyscy zresztą pracujemy i w życiu zawodowym, i w życiu jeszcze innym... Próbujemy zdobywać coraz to wyższe umiejętności, itd. Tutaj ten proces jest zawsze nagradzany, prawda? Sprawdzamy w trakcie wielkich imprez, w trakcie zawodów. Oni mają właśnie te sprawdziany i mają później ewentualną gratyfikację w postaci różnych trofeów, różnych dodatkowych korzyści, niekoniecznie ekonomicznych, ale też i społecznych i emocjonalnych. Jasne, a z punktu widzenia psychologii, panie Bronisławie? To, że... - My wszyscy wiemy o tym, że tak jest. To, że broni się mistrzowskiego tytułu, bardziej pomaga czy raczej ciąży, uwiera, utrudnia sprawę? - Proszę zwrócić uwagę, że Kamil się wypowiedział w tej kwestii. Powiedział, że o nie musi bronić, bo jemu nikt nie zabierze tych medali, także on nie jedzie z takiej pozycji defensywnej, że ma czegoś kurczowo pilnować, tylko ma ewentualnie coś jeszcze w życiu osiągnąć. Czyli jakiś postęp, jakiś dodatkowy element, który mu pomoże uczynić krok naprzód. Nie wiem, czy on coś zdobędzie. Jeśli tak, to będziemy się wszyscy bardzo cieszyć i gratulować. Ale na pewno będzie się starał wykonać to, co umie, jak najlepiej. Jeśli oczywiście warunki mu pozwolą - będzie dobrze. Zrobił swoje dokładnie 4 lata temu, 9 lutego, na poprzednich igrzyskach. Wtedy gratulowaliśmy, wtedy się cieszyliśmy. I wtedy sprawozdawcy telewizyjni mówili tak: "Można zwariować ze szczęścia". Kamil Stoch poleciał po złoto, ale nie zwariował jak się wydaje. Jak to jest, że on wciąż, jak pan podkreśla, jest normalnym, zwyczajnym chłopakiem? - Jest dobrze rozwinięty. Nie tylko rozwinięty, że tak powiem, fizycznie, ale i psychicznie, intelektualnie. Jest dojrzałym facetem, zna pewne wartości. Jest dobrze zorientowany też w życiu. Zresztą on sam, tak jak my chyba też, nie lubi histeryzować, nie lubi wyskakiwać poza normę. To chyba wszystko. Myślę, że właśnie taka normalność... może jest nudna, może nie jest taka teatralna, może nie jest taka chwytliwa medialnie, ale mi się wydaje, że życiowo jest rozsądna, jest fajna, jest też taka, która innym ludziom może się podobać, może nie wszystkim. Cały wywiad znajdziesz na rmf24.pl Rozmawiał Marcin Zaborski Oglądaj igrzyska i poczuj te emocje gdziekolwiek jesteś! Sprawdź teraz