Michał Białoński, eurosport.interia.pl: Zajęłaś 13. miejsce na 1500 metrów, jak ocenisz swój występ? Katarzyna Bachleda-Curuś, łyżwiarka szybka reprezentacji Polski: - Chyba się nie przyczepię do niczego w tym biegu. Długo zanosiło się na lepszy rezultat, czy nie zabrakło Ci sił na ostatnim okrążeniu? - Na pewno końcówka była bardzo trudna, co po każdej parze było chyba widać, że lód nie był taki jak rok temu, na próbie przedolimpijskiej. Rok temu wyścigi były dużo lepsze, zwłaszcza końcówki. Zresztą nie ma się co dziwić, że końcówka była zdecydowanie ciężka, bo to jest bieg na 1500 m. Tu lekkich końcówek nie ma. Brakło mi dobrej końcówki, ale ogólnie myślę, że był to równy wyścig w moim wykonaniu. To był mój ostatni start indywidualny na tych igrzyskach. Czekamy na Natalię Czerwonkę, która ma występ jeszcze pojutrze i będzie pełne skupienie na biegu drużynowym. Czy lód był bardziej miękki niż rok temu? - Nie, lód jest piekielnie twardy, on ma 10-11 stopni na minusie, przez co jest do tego stopnia twardy, że aż się kruszy pod łyżwą. Ja taki lód lubię. Gdy z prezesem Polskiego Związku Łyżwiarstwa Szybkiego Romanem Derksem rozmawiałem, on doszedł do wniosku, że jest to jeden z szybszych torów z grupy tych leżących blisko poziomu morza. Też odniosłaś takie wrażenie? - Nie, w zeszłym roku był dużo szybszy. Na poziomie morza jest więcej szybszych lodów od tego w Oval Arena. Lód jest bardzo dobrze przygotowany, taki sam dla wszystkich. Nie ma się do czego przyczepić. Przed nami wyścig drużynowy, który rozpocznie się za tydzień. Jakie masz nastroje przed nim? - Jesteśmy dobrej myśli, optymistycznie nastawione. Zależy nam na tym, aby przejechać go na bardzo dobrym poziomie. Stać nas na to. Nasza drużyna może fajnie pojechać. Luiza Złotkowska stwierdziła, że rok temu startowała z Wami w drużynówce. Czy wspólnych startów nie zabraknie? - Absolutnie nie, my ten bieg trenujemy. Luiza również uczestniczy w tych treningach, ja tutaj nie widzę żadnego problemu. W ostatnich przygotowaniach będziecie musiały jeszcze pojeździć razem, czy bardziej dogadać się, ułożyć sobie taktykę? - Łyżwiarstwo jest przede wszystkim sportem indywidualnym. Przed wyjazdem do Pjongczangu trener Konrad Niedźwiedzki dał nam wolną rękę, powiedział: "Skupcie się na tym, co chcecie osiągnąć indywidualnie" i mamy ten komfort, że mamy tyle czasu, że ta drużyna zeszła na ... nie mogę powiedzieć, że na boczny tor, ale wiedzieliśmy, że najpierw indywidualne, a potem pełny "fokus" na biegu drużynowym. Jesteś doświadczoną olimpijką. Czy te igrzyska na pierwszy rzut oka odróżniają się od tych wcześniejszych? - Nie. Igrzyska są igrzyskami. Te są bardzo porządnie, przyzwoicie zorganizowane. Póki co, nie możemy na nic narzekać. I w odróżnieniu od skoczków, czy Justyny Kowalczyk, którzy startują w górach, nie musicie narzekać na wiatr. Im urywa głowy. - Szkoda, mogłybyśmy mieć trochę wiatru w plecy (śmiech). A tak serio, zdecydowanie jest nam ciepło. A nie aż za bardzo? Gdy zjechaliśmy z gór, z treningu Justyny, w grubej odzieży, w cieplutkiej Oval Arena wyglądaliśmy jak Marsjanie. - Na lodzie jest plus 14 stopni, to optymalne warunki do jazdy. Hala chyba cieplejsza i lepsza od tej w Soczi? - W Soczi była większa, ale czasy były lepsze. Tam też tor leżał nisko nad poziomem morza, dokładnie przy plaży położony. Tutaj jest to samo. Bardzo zbliżone wyniki. Nie brakuje Ci wrzawy, dopingu? Dla mnie na tych zawodach było za cicho. - Nie wiem, gdyby więcej Koreanek startowało, byłoby pewnie głośniej. Ja akurat miałam przyjemność startowania z Holenderką, więc akurat wrzawa była. W Soczi było głośniej. Przypadła Ci do gustu kuchnia koreańska? Zamieniłabyś ją na polską? - Świetna (śmiech). W wiosce mamy akurat przyzwoite jedzenie. Mogłoby być cieplejsze, ale jest smaczne. W Oval Arena w Guangueng rozmawiał Michał Białoński Każda sekunda igrzysk tylko w Eurosport Player