Kowalczyk jest jednym z najbardziej utytułowanych polskich sportowców. W dorobku ma pięć medali olimpijskich: dwa złote, srebrny i dwa brązowe oraz osiem "krążków" z mistrzostw świata (2-3-3). Cztery razy zdobyła Kryształową Kulę za triumf w klasyfikacji generalnej Pucharu Świata. Teraz jednak niemal przy każdej okazji powtarza, że nie jest już tą samą zawodniczką, która w 2014 roku w Soczi zdobyła złoty medal igrzysk, mimo złamanej kości stopy. Polce wciąż nie brakuje zawziętości i pracowitości, ale w ostatnich latach mnóstwo sił kosztowała ją walka z depresją. Rok po zmaganiach w Rosji w mistrzostwach świata w Falun zdobyła brązowy medal w sprincie drużynowym razem z Sylwią Jaśkowiec. W tegorocznych MŚ w Lahti na podium już nie udało się jej stanąć. W swojej koronnej konkurencji - 10 km techniką klasyczną - zajęła ósme miejsce. To była pierwsza wielka impreza od 2007 roku, z której nie przywiozła medalu. Wynik rywalizacji w Finlandii jej jednak nie załamał. Przyznała się wówczas do lekkiego rozczarowania, ale jednocześnie podkreśliła, że od czołówki dużo ją nie dzieli i do igrzysk w Pjongczangu może jeszcze wiele poprawić. Po MŚ wystartowała w kilku maratonach, następnie zrobiła sobie krótką przerwę i w maju wróciła do treningów. W olimpijską drogę podopieczna trenera Aleksandra Wierietielnego ruszyła ze sprawdzonego miejsca, czyli Tatr. W okolicach Zakopanego dbała o formę także w przerwach między kolejnymi obozami. Po czterech tygodniach udała się do również dobrze znanego jej Ramsau, gdzie na lodowcu mogła biegać na nartach. Lipiec rozpoczęła od zwycięstwa w nartorolkowym maratonie na 80 km w Norwegii, a drugą połowę tego miesiąca spędziła w Słowenii. W sierpniu na kolejny obóz pojechała do bardzo przez nią lubianej estońskiej miejscowości Otepaeae. Wcześniej w tym czasie zdarzało jej się w poszukiwaniu śniegu latać na drugą półkulę - do Nowej Zelandii oraz Argentyny. Kowalczyk cztery razy (2010-13) wygrała morderczy cykl Tour de Ski. Jego zwieńczeniem jest wspinaczka na stok Alpe Cermis. W ubiegłym miesiącu po raz pierwszy miała okazję zmierzyć się z nim w sezonie letnim. 17 września w Val di Fiemme triumfowała w nartorolkowym maratonie, którego ostatnie trzy kilometry także zaplanowano na Alpe Cermis. Z Włoch przeniosła się do Bułgarii i w górach Riła budowała wytrzymałość na wysokości ponad 2500 m. Zamiłowanie do gór narciarki z Kasiny Wielkiej jest powszechnie znane. Korzystając z okazji zdobyła najwyższy szczyt Półwyspu Bałkańskiego - Musałę (2925 m), a wcześniej słoweński Triglav (2864 m). Po trzech tygodniach ponownie pojawiła się w Ramsau. - Każdy cykl przygotowawczy to pewien schemat, który po wielu latach warto jest przełamać choćby zmianą miejsca zgrupowania. Bułgaria może się wydawać nietypowym wyborem, ale było to miejsce, które polecali znajomi Justyny i trenera. Warunki do zajęć na dużej wysokości są tam bardzo dobre, a i infrastrukturze nie można nic zarzucić. W Słowenii natomiast wcześniej bywała tylko zimą - powiedział Rafał Węgrzyn, asystent trenera Wierietielnego. Do rozpoczęcia rywalizacji w Pucharze Świata 2017/18 pozostał miesiąc. Inaugurację zaplanowano na 24 listopada w Kuusamo. - Zgrupowanie w Finlandii rozpocznie się 3 listopada, a jego tradycyjnym elementem będą kontrolne starty w Pucharze FIS w Muonio (10-12.11 - PAP). Później Justyna będzie ścigała się w Lillehammer, a przed świętami Bożego Narodzenia jeszcze w Dobbiaco. Zrezygnuje za to ze zmagań w Davos, gdzie zaplanowano biegi techniką dowolną - zdradził Węgrzyn. Polki zabraknie także w Tour de Ski, które odbywa się na przełomie roku. 14 stycznia planuje wziąć udział w maratonie w Seefeld, a tydzień później w zawodach PŚ w Planicy. Igrzyska w Pjongczangu odbędą się w dniach 9-25 lutego 2018. Kowalczyk największe szanse na sukces będzie miała w sprincie "klasykiem" oraz w rozgrywanym tą samą techniką biegu na 30 km ostatniego dnia imprezy. Blisko 35-letnia zawodniczka na razie nie deklaruje definitywnego zakończenia kariery po olimpijskich zmaganiach w Korei Płd.