Jedynymi obok niego Polakami, którzy wygrywali Puchar Europy, byli Józef Młynarczyk i Jerzy Dudek, ale nawet oni nie odgrywali w swych zespołach tak wielkiej roli w najsilniejszym klubie Europy, jaką pełnił w Juventusie Turyn Zbigniew Boniek. Jak rodzą się talenty? Czy wystarczają im tylko dar Boży, geny odziedziczone po ojcu Józefie - twardym obrońcy Polonii Bydgoszczy i pracowitość? A może doprawić je trzeba niezłomnością, charakterem, odpornością na kontuzje? Zaszczepione mocnym sercem do sportu?17 października 1973 r. na Wembley cudów dokonywał Jan Tomaszewski, a Jan Domarski strzelił bramkę na wagę awansu na MŚ. Tuż po tym meczu, 1500 km na wschód, w bloku przy ul. Sułkowskiego na os. Leśnym w Bydgoszczy na klatkę schodową uciekł 17-letni, rudowłosy chłopak. Pod wpływem emocji nie był w stanie powstrzymać łez, których wstydził się przed ojcem. Dlatego wolał wyjść z mieszkania. Nazajutrz dostał powołanie do swego pierwszego meczu w seniorskiej piłce. W starciu ze Stoczniowcem Gdańsk na ucznia trzeciej klasy liceum ogólnokształcącego Zbyszka Bońka postawił trener drugoligowe Zawiszy Ignacy Ordon. Były łzy pod wpływem piłkarskich emocji, ale był też silny charakter - klucz do sukcesu. Bez niego nie doszedłby na sam szczyt światowej piłki. - Młody, oddawaj tę rakietkę i spadaj stąd - w ten sposób na zgrupowaniu reprezentacji Polski do grającego w tenisa stołowego rudowłosego młodzieńca zwrócił się legendarny Kazimierz Deyna. 99 na 100 bez szemrania rakietę by oddało, by nie psuć sobie układów z liderem "Biało-Czerwonych". 99, ale nie on.- Ani mi się śni, z jakiej racji mam ci oddawać. Ja tu przecież gram - odparł czupurnie debiutant. Był nim 20-letni Zbigniew Boniek. Ułożony, grzeczny chłopak - taki był tylko dla swych rodziców Jadwigi i Józefa, sympatii, a później żony Wiesławy. Na boisku nie brał jeńców i nie wyznawał świętości. W wieku 17 lat, w półfinale mistrzostw Polski juniorów wyleciał z boiska w końcówce za obrazę sędziego, który zakończył mecz, gdy jego zespół miał sytuację sam na sam z bramkarzem. Red. Roman Kołtoń dotarł do protokołu z tamtego incydentu i wszystko przedstawi w księdze (ponad 700 stron) "Zibi, czyli Boniek", jaka trafi do sprzedaży za kilka tygodni.Z Zawiszy postanowił odejść po scysji z żywą ikoną klubu Zdzisławem Krzyszkowiakiem, który narzekał na niego po zmarnowanym karnym w starciu z Lechią Gdańsk. Krzyszkowiak to mistrz olimpijski w biegu na 3000 m z przeszkodami z IO z Rzymu (1960), na dodatek major Ludowego Wojska Polskiego. Takim ludziom w tamtych czasach nie wolno się było stawiać, jeśli nie miało się stopnia generalskiego LWP. Boniek nie był generałem, dopiero się stawał. Piłkarskim, tyle że w Zawiszy tego nie rozumieli. W pierwszym sezonie 1973/1974 gazety sportowe przekręcały jego nazwisko na Boniecki ("Sport") i Boniak ("Przegląd Sportowy"), ale szybko go uznały za jednego z najlepszych debiutantów sezonu. Nic dziwnego, że zgłosił się po niego Widzew, który właśnie awansował do Ekstraklasy i zaczynał wychodzić z cienia ŁKS-u.Niewiele brakowało, a wylądowałby w Ruchu Chorzów, jednak działacze z Łodzi byli bardziej zdeterminowani. Prezes Ludwik Sobolewski, kierownik drużyny Stefan Wroński i trener Leszek Jezierski przekonali rodziców Zibiego. Zapewnili, że dopilnują, aby Zbyszek skończył liceum i zrobił maturę. Słowa dotrzymali, a Boniek w barwach Widzewa skończył nawet warszawską AWF i zyskał tytuł trenera piłki nożnej II stopnia.