Mało kto wie, że Kosecki niekoniecznie musiał zostać piłkarzem. Jak sam przyznał, gdyby nie jego smykałka do futbolu, to prawdopodobnie zostałby muzykiem. - Miałem swój zespół muzyczny. Graliśmy reggae, później punk rocka, rocka. Przyszedł czas, w którym musiałem wybrać i wybrałem piłkę nożną. Myślę, że z korzyścią dla muzyki - śmieje się Kosecki w rozmowie z Interią. Karierę zaczynał w klubach warszawskich - Gwardii oraz Legii. W tej pierwszej był zatrudniony formalnie jako funkcjonariusz Milicji Obywatelskiej, w charakterze rzekomego kursanta ZOMO. W praktyce nie odbywał żadnych szkoleń, a grał jedynie w piłkę. W 2008 roku potwierdziła to prokuratura warszawska, uznając jego oświadczenie lustracyjne za prawdziwe. Turecka przygoda. Kariera nabiera rozpędu Z Polski wyjeżdżał jako dwukrotny zdobywca Pucharu i Superpucharu w barwach Legii. W momencie pierwszego zagranicznego transferu - do tureckiego Galatasaray Kosecki miał dopiero 23 lata, a więc był u progu swojej kariery. - Miałem propozycję z Arsenalu Londyn, Anglicy zapraszali mnie na testy. Stwierdziłem jednak, że nie będę jeździł na żadne testy. Później przyjechali Turcy, gdzie liga się rozwijała i szybko się ze mną dogadali. Wiadomo, gdzie teraz jest turecka, a gdzie polska liga - opowiada Kosecki. - Kiedyś było modne, że klub zapraszał zawodnika na testy, a potem stwierdzał, że czegoś brakuje. Grałem wtedy w reprezentacji, w europejskich pucharach, szanowałem się i stwierdziłem, że albo mnie chcą, albo nie. Legia potrafiła grać wówczas jak równy z równym z Manchesterem United, uważałem więc wówczas, że niczym różni się Legia od Arsenalu. Oczywiście na tamte czasy - wspomina znakomity napastnik. W Turcji Koseckiemu szło znakomicie - podobnie jak w Legii już w pierwszym sezonie sięgnął po Puchar i Superpuchar Turcji. W ciągu półtora roku zdobył 19 bramek, a więc trafiał do bramki w co drugim meczu. Świetna skuteczność nie została niezauważona i już niebawem Kosecki znalazł się na celowniku hiszpańskich klubów. Dublet z "Barcą" i półfinał LM z "Juve" Latem 1993 roku Kosecki przeniósł się więc do słonecznej Hiszpanii i to od razu do klubu z górnej półki. Jego nowym pracodawcą zostało Atletico Madryt. Kosecki spędził tam półtora roku i rozegrał niemal 60 spotkań, 14-krotnie pokonując bramkarzy rywali. To właśnie w barwach "Atleti" zagrał bodaj swój najlepszy, a na pewno najbardziej pamiętny mecz w karierze. W październiku 1993 roku madrycki klub podejmował na swoim stadionie słynną Barcelonę. Do przerwy "Duma Katalonii" pewnie prowadziła 3-0, po hat-tricku Brazylijczyka Romario i nic nie wskazywało, że wypuści zwycięstwo z rąk. Po przerwie jednak sprawy przybrały zgoła odmienny obrót - dublet ustrzelił Kosecki, bramkę dorzucił Pedro i straty zostały odrobione. Gdy na minutę przed końcem zwycięskiego gola na 4-3 dla Atletico strzelił Jose Luis Caminero, trybuny oszalały z radości. Po dobrym czasie w Atletico Kosecki zaliczył ciekawą przygodę we francuskiej Ligue 1. Poprowadził Nantes do historycznego sukcesu klubu - półfinału Ligi Mistrzów w sezonie 1995/96. - Świetnie wspominam przygodę z Nantes. Dotarliśmy do półfinału Ligi Mistrzów, w którym - choć odpadliśmy z Juventusem - to u siebie potrafiliśmy wygrać 3-2. To była wspaniała przygoda z Champions League, udało mi się nawet strzelić bramkę w meczu z duńskim Aalborgiem - opisuje swój pobyt w Nantes "Kosa". Jego kolejnym klubem było francuskie Montpellier, po czym wrócił do warszawskiej Legii. Klubowej kariery błyskotliwy napastnik nie kończył jednak w Polsce, a w Stanach Zjednoczonych, grając dla Chicago Fire, z którym zdobył mistrzostwo i puchar.